|
|
|
|
|
|
|
Rodons family FORUM
Forum rodziny Rodonów.
|
|
|
Obecny czas to Pią 9:45, 27 Gru 2024
|
Autor |
Wiadomość |
MartorRodon
Administrator
Dołączył: 19 Lip 2007 Posty: 191
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/6 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Wto 17:59, 28 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
PAŹDZIERNIK
RANDKA Z DARTYM
1 października, niedziela
55,5 kg, papierosy 17, jedn. alkoholu O (bdb, zwłaszcza na przyjęciu).
4 rano.
Jeden z najdziwniejszych wieczorów w moim życiu.
Kiedy w piątek wpadłam w depresję, Jude przyszła, żeby tchnąć we mnie trochę optymizmu, i przyniosła fantastyczną czarną sukienkę do pożyczenia na rubinowe wesele. Bałam się, że ją podrę albo poplamię, ale Jude powiedziała, że ma mnóstwo sukienek, bo świetnie zarabia, więc mam się nie przejmować. Kocham Jude. Dziewczyny są dużo milsze od facetów (nie licząc Toma, ale on jest gejem). Postanowiłam włożyć do tej sukienki czarne nabłyszczane rajstopy z lycry (6,95 funta) i zamszowe szpilki z Piedaterre (oczyszczone z puree ziemniaczanego). Już na wstępie przeżyłam szok, bo dom Marka Darcy'ego nie był, jak się spodziewałam, chudym białym szeregowcem przy Portland Road czy innej bocznej uliczce, tylko wielkim, wolno stojącym, otoczonym zielenią pałacem a la tort weselny po drugiej stronie Holland Park Avenue (gdzie podobno mieszka Harold Pinter). Mark naprawdę szarpnął się dla rodziców. Wszystkie drzewa były udekorowane łańcuchami czerwonych lampek i błyszczących czerwonych serduszek, co wyglądało uroczo, a nad prowadzącą do domu alejką wisiał czerwono-biały baldachim. Przy drzwiach impreza zaczęła wyglądać jeszcze bardziej obiecująco, ponieważ zostaliśmy powitani przez obsługę lampką szampana i wzięto od nas prezenty (kupiłam Malcolmowi i Elaine kompakt z piosenkami miłosnymi Perry'ego Como z roku, w którym brali ślub, i dodatkowo dla Elaine terakotowy parownik do olejków aromatycznych, bo pytała mnie o olejki na noworocznym indyku curry). Potem skierowano nas na dół po niezwykle krętych schodach z jasnego drzewa, z czerwonymi świecami w kształcie serc na każdym stopniu. Na dole była olbrzymia sala z podłogą z ciemnego drzewa i werandą wychodzącą na ogród, w całości oświetlona świecami. Przez chwilę tata i ja po prostu staliśmy i patrzyliśmy, kompletnie oniemiali. Zamiast przekąsek typowych dla starszego pokolenia - jak marynaty w kryształowych salaterkach z przegródkami czy koreczki z sera i ananasa powbijane w połówki grejpfrutów - kelnerzy nosili wielkie srebrne tace, na których pyszniły się chińskie pierożki z farszem z krewetek, tartaletki z pomidorami i mozzarellą i drobiowe szaszłyczki. Goście mieli takie miny, jakby nie wierzyli własnemu szczęściu, odrzucali głowy do tyłu i śmiali się radośnie. Tylko Una Alconbury wyglądała tak, jakby właśnie zjadła cytrynę.
- O rany - westchnął tata, podążając za moim spojrzeniem. - Mama i Una nie będą tym chyba zachwycone.
- Ale ostentacja, co? - ryknęła Una, sunąc w naszą stronę i z rozdrażnieniem poprawiając sobie etolę. - Przesada w tych rzeczach zawsze jest trochę wulgarna.
- Och, nie bądź śmieszna, Uno. To wspaniałe przyjęcie - odparł tata, biorąc z tacy dziewiętnastą kanapkę.
- Mmm. Tak jest- mruknęłam, przełykając tartaletkę, gdy kelner, który wyrósł obok jak spod ziemi, dolał mi szampana. - Fantastyczne.
Przygotowana psychicznie na drobnomieszczański koszmar, byłam w euforii. Nikt mnie jeszcze nie zapytał, dlaczego nie wyszłam za mąż.
- Phi - prychnęła Una. Dołączyła do nas mama.
- Bridget - wrzasnęła. - Przywitałaś się z Markiem?
Nagle uświadomiłam sobie z przerażeniem, że Una i mama też będą wkrótce obchodziły rubinowe rocznice ślubu. Znając mamę, było mało prawdopodobne, aby taki drobiazg jak porzucenie męża dla portugalskiego pilota wycieczek przeszkodził jej to uczcić, i na pewno będzie chciała przebić Elaine Darcy, choćby miała w tym celu zmusić swą Bogu ducha winną córkę do małżeństwa.
- Trzymaj się, staruszko - szepnął tata, ściskając moje ramię.
- Uroczy dom. Nie miałaś jakiejś ładnej etoli, Bridget? łupież! - ćwierkała mama, otrzepując tacie plecy. - Kochanie, dlaczego, do licha, nie rozmawiasz z Markiem?
- Eee...-bąknęłam.
- Co o tym sądzisz, Pam? - syknęła Una z napięciem głosie, robiąc kolisty ruch głową.
- Ostentacja - odparła mama, przesadnie poruszając wargami.
- To samo powiedziałam - oznajmiła triumfalnie Una. - powiedziałam tak, Colin? Ostentacja.
Rozejrzałam się nerwowo dookoła i aż podskoczyłam z przerażenia. Nie dalej niż trzy stopy od nas stał Mark Darcy. Musiał słyszeć każde słowo. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć - nie bardzo wiem, co - i uratować sytuację, ale Mark odszedł. Kolację podano w salonie na parterze i przypadkiem znalazłam się w kolejce na schodach tuż za Markiem.
- Cześć - powiedziałam, chcąc jakoś naprawić nietakt mamy. Rozejrzał się, kompletnie mnie zignorował i znów odwrócił tyłem. - Cześć - powtórzyłam, szturchając go w plecy.
- Och, cześć - odparł. - Przepraszam. Nie widziałem cię.
- Wspaniałe przyjęcie - ciągnęłam. - Dziękuję, że mnie zaprosiłeś.
Przyjrzał mi się uważnie.
- To nie ja - powiedział. - To moja matka. Przepraszam, muszę eee... pousadzać gości. Aha, bardzo mi się podobał twój reportaż z tej remizy.
Po tych słowach odwrócił się i, lawirując między gośćmi, pomaszerował na górę, a ja aż się zatrzęsłam ze złości. Gdy dotarł na szczyt schodów, pojawiła się Natasha w przepięknym futerale ze złotej satyny, złapała go zaborczym gestem za ramię i w tym pośpiechu przewróciła jedną ze świec, oblewając sobie dół sukni czerwoną parafiną.
- Kuśwa - powiedziała. - Kuśwa.
Zanim zniknęli w tłumie, usłyszałam, jak ochrzanią Marka.
- Mówiłam ci, że to absurd poświęcać całe popołudnie na ustawianie świec w takich miejscach, gdzie łatwo się o nie potknąć. Powinieneś był raczej dopilnować, żeby plan stołu...
Rzeczony plan stołu okazał się całkiem niezły. Mama nie siedziała ani obok taty, ani obok Julia, tylko obok Briana Enderby'ego, z którym uwielbia flirtować. Julio wylądował obok nieposiadającej się ze szczęścia pięćdziesięciopięcioletniej ciotki Marka. Tata poróżowiał z radości, bo dostał za sąsiadkę jakąś kruczowłosą egzotyczną piękność. Byłam naprawdę podekscytowana. Może będę siedzieć między dwoma przystojnymi kolegami Marka Darcy'ego, wybitnymi prawnikami lub Amerykanami z Bostonu? Ale gdy szukałam na planie swojego nazwiska, zapiszczał koło mnie znajomy głos.
- Jak się ma moja mała Bridget? Szczęściarz ze mnie, co? Siedzimy obok siebie. Una mówi, że zerwałaś ze swoim facetem. Uch! Kiedy wreszcie wydamy cię za mąż?
- Mam nadzieję, że dostąpię zaszczytu odprawienia tej ceremonii - odezwał się głos z mojej drugiej strony. - Przydałby mi się nowy ornat. Mmm. Z morelowego jedwabiu. Albo może ładna sutanna od Gamirellego zapinana na trzydzieści dziewięć guzików.
Mark roztropnie posadził mnie między Geoffreyem Alconburym i naszym proboszczem - gejem. Kiedy jednak wlaliśmy w siebie po kilka drinków, rozmowa wcale nie kulała. Spytałam proboszcza, co sądzi o cudzie z posążkami Ganesza, hinduskiego boga-słonia, pijącymi mleko. Proboszcz odparł, że w kręgach kościelnych panuje pogląd, iż „cud” jest skutkiem wpływu nagłego ochłodzenia na rozgrzaną letnim upałem terakotę. Po kolacji, gdy goście ruszyli na dół, aby potańczyć, zaczęłam się zastanawiać nad tym, co powiedział. Zdjęta ciekawością (i żeby nie tańczyć twista z Geoffreyem Alconburym) przeprosiłam moich towarzyszy, dyskretnie wzięłam ze stołu łyżeczkę i dzbanuszek z mlekiem i wśliznęłam się do pokoju, gdzie - co dowodziło, że Una miała trochę racji z ostentacyjnością imprezy - wyłożono rozpakowane prezenty. Znalazłam mój terakotowy parownik, nie bez trudu, bo ustawiono go w głębi stołu, nalałam trochę mleka na łyżeczkę, a potem ją przechyliłam i przytknęłam do krawędzi otworu, w który wkłada się świecę. Nie wierzyłam własnym oczom. Parownik pił mleko. Widziałam, jak znika z łyżeczki.
- Boże, to cud - wykrzyknęłam. Skąd mogłam wiedzieć, że cholerny Mark Darcy akurat przechodzi korytarzem?
- Co robisz? - zapytał, stając w drzwiach. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Najwyraźniej pomyślał, że kradnę prezenty. - Mmm? - mruknął.
- Parownik do olejków, który dałam twojej mamie, pije mleko - wymamrotałam ponuro.
- Nie bądź niemądra - odparł, parskając śmiechem.
- Naprawdę pije mleko - powiedziałam z irytacją. - Spójrz. Nalałam więcej mleka na łyżeczkę, przechyliłam ją i parownik zaczął powoli wchłaniać płyn. - Widzisz? - spytałam z dumą. - To cud.
Mark był autentycznie pod wrażeniem.
- Masz rację - wyszeptał. - To cud.
W tym momencie w drzwiach stanęła Natasha.
- O, cześć - powiedziała na mój widok. - Nie przebrałaś się dziś za króliczka? Po czym zachichotała, udając, że ta złośliwa uwaga była żartem.
- O tej porze roku my, króliczki, nosimy cieplejsze rzeczy - odparłam.
- John Rocha? - spytała, wpatrując się w sukienkę Jude. - Zeszła jesień? Poznaję tę lamówkę.
Chciałam powiedzieć coś bardzo dowcipnego i ciętego, ale, niestety, nic nie przychodziło mi do głowy. W końcu, po dłuższej chwili głupiego milczenia, wybąkałam:
- Na pewno chcesz wrócić do gości. Miło było znów cię zobaczyć. Paaa!
Stwierdziłam, że muszę wyjść na dwór, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i zapalić. Była cudowna, ciepła, gwiaździsta noc i księżyc rozświetlał rododendrony. Osobiście nie lubię rododendronów. Kojarzą mi się z wiktoriańskimi dworami z powieści D.H. Lawrence'a, gdzie ludzie toną w jeziorach. Zeszłam do położonego niżej ogrodu. Orkiestra grała wiedeńskie walce w nostalgicznym stylu a la fin de millenium. Nagle usłyszałam w górze jakiś szelest. Ktoś stał na tarasie. Był to przyjemny blondwłosy nastolatek w typie ucznia prywatnej szkoły.
- Cześć - powiedział, po czym niezdarnie zapalił papierosa i patrząc na mnie, zszedł po schodach na dół. - Może zatańczymy? Och, przepraszam - dodał, wyciągając rękę, jakbyśmy znajdowali się na dniu otwartym w Eton, a on był dawnym ministrem spraw wewnętrznych, który zapomniał o dobrych manierach. - Simon Dalrymple.
- Bridget Jones - odparłam, sztywno podając mu dłoń i czując się jak członek rządu wojennego.
- Cześć. Bardzo mi przyjemnie. To możemy zatańczyć? - spytał, ponownie wchodząc w rolę ucznia prywatnej szkoły.
- Czy ja wiem? - odparłam i, mimo woli wchodząc w rolę pijanej dziwki, wybuchnęłam ochrypłym śmiechem.
- Tutaj. Tylko jeden taniec.
Zawahałam się. Prawdę mówiąc, jego propozycja mile mnie połechtała.
- Proszę - naciskał Simon. - Jeszcze nigdy nie tańczyłem ze starszą kobietą. O rany, przepraszam, nie chciałem... - dodał pospiesznie, widząc wyraz mojej twarzy. - To znaczy, z kobietą, która nie chodzi już do szkoły - dokończył, ściskając namiętnie moją dłoń. - Pozwolisz? Będę ci niewymownie wdzięczny.
Simon Dalrymple najwyraźniej uczył się tańca towarzyskiego od urodzenia i z prawdziwą przyjemnością pozwoliłam mu się prowadzić, ale niestety dostał - tańcząc tak blisko, nie można jej było wziąć za piórnik w kieszeni - największej erekcji, z jaką kiedykolwiek miałam szczęście się zetknąć.
- Odbijany, Simon - powiedział jakiś głos. Był to Mark Darcy. - Raz, dwa. Do środka. Powinieneś być już w łóżku.
Sądząc po minie, Simon był kompletnie zdruzgotany. Oblał się szkarłatnym rumieńcem i pobiegł do domu.
- Pozwolisz? - spytał Mark, wyciągając do mnie rękę.
- Nie - warknęłam.
- O co ci chodzi?
- Yyy... - wybąkałam, szukając wytłumaczenia dla mojej wściekłości. - Zachowałeś się obrzydliwie. Jak mogłeś tak upokorzyć tego młodego, wrażliwego chłopca? - Widząc jego zdumioną minę, ciągnęłam: - Niemniej jestem ci naprawdę wdzięczna za zaproszenie. To fantastyczne przyjęcie.
- Tak. Chyba już to mówiłaś - odparł, szybko mrugając powiekami. Prawdę mówiąc, robił wrażenie zdenerwowanego i urażonego. – Czy… - Urwał i zaczął spacerować po patio, wzdychając i przeczesując dłonią włosy. - Jak ci... Czytałaś ostatnio jakieś dobre książki?
Niewiarygodne.
- Mark - powiedziałam - jeżeli jeszcze raz mnie spytasz, czy czytałam ostatnio jakieś dobre książki, zacznę krzyczeć. Nie możesz spytać o coś innego? Rusz głową. Zapytaj mnie, czy mam hobby albo pogląd na wspólną walutę europejską, albo czy przeżyłam jakieś wyjątkowo niepokojące doświadczenie z gumą.
– Czy… - zaczął i znów urwał.
- Albo z kim bym się przespała, gdybym miała do wyboru Douglasa Hurda, Michaela Howarda i Jima Davidsona . Chociaż nie, to oczywiste, z Douglasem Hurdem.
- Z Douglasem Hurdem? - zdziwił się Mark.
- Mmm. Tak. Jest rozkosznie surowy, ale sprawiedliwy.
- Hmmm - mruknął Mark z namysłem. - Być może, ale Michael Howard ma niezwykle atrakcyjną i inteligentną żonę. Musi mieć jakieś ukryte zalety.
- Na przykład? - spytałam, z dziecinną nadzieją, że powie coś o seksie. - Czyja wiem...
- Może jest świetnym kochankiem - podsunęłam.
- Albo fantastycznie zdolnym garncarzem.
- Albo wykwalifikowanym aromaterapeutą.
- Zjesz ze mną kolację, Bridget? - zapytał raptownie i z irytacją w głosie, jakby miał zamiar posadzić mnie przy stole i obsztorcować. Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Podpuściła cię moja mama? - spytałam podejrzliwie.
- Nie. Ja...
- Una Alconbury?
- Nie, nie...
Nagle zrozumiałam, co jest grane.
- Twoja mama, prawda?
- Przyznaję, że...
- Nie chcę, żebyś mnie zapraszał na kolację, bo życzy sobie tego twoja matka. A zresztą, o czym byśmy rozmawiali? Spytałbyś mnie, czy czytałam ostatnio jakieś dobre książki i musiałabym wymyślić jakieś żałosne kłamstwo...
Patrzył na mnie z wyraźną konsternacją.
- Kiedy Una Alconbury powiedziała mi, że jesteś poważną intelektualistką i masz obsesję na punkcie książek.
- Naprawdę? - spytałam, całkiem zadowolona z tej charakterystyki. - Co jeszcze ci mówiła?
- Że jesteś radykalną feministką, prowadzisz niesamowicie światowe życie...
- Oooch - jęknęłam.
- ...i spotykasz się z milionem facetów.
- Phi.
- Słyszałem o Danielu. Przykro mi.
- Przyznaję, próbowałeś mnie ostrzec - mruknęłam ponuro. - Co właściwie masz przeciwko niemu?
- Spał z moją żoną - odparł Mark. - Dwa tygodnie po naszym ślubie.
Gapiłam się na niego osłupiała, gdy ktoś u góry krzyknął: „Markiii!” Była to Natasha, podejrzliwie spoglądająca w dół z tarasu.
- Markiii! - zawołała ponownie. - Co ty tam robisz?
- W Boże Narodzenie - podjął szybko Mark - myślałem, że jeśli moja matka jeszcze raz powie: „Bridget Jones”, zadzwonię do „Sunday People” i oskarżę ją o bicie mnie w dzieciństwie pompką rowerową. A potem, kiedy cię spotkałem... i byłem w tym absurdalnym swetrze w romby, który dostałem od Uny pod choinkę... Bridget, wszystkie inne dziewczyny, które znam, są takie sztywne. Żadna nie przebrałaby się za króliczka ani... - Mark! - wrzasnęła Natasha, schodząc do nas po schodach.
- Przecież się z kimś spotykasz - powiedziałam szalenie odkrywczo.
- Już nie - odparł. - Kolacja? W tym tygodniu?
- Dobrze - wyszeptałam. - Dobrze.
Potem uznałam, że będzie lepiej, jeśli pójdę do domu, bo Natasha śledziła każdy mój ruch, jakby była krokodylicą pilnującą swoich jaj, a ja dałam Markowi Darcy'emu mój adres i telefon i umówiłam się z nim na wtorek. Przechodząc przez salę balową, zobaczyłam, że mama, Una i Elaine Darcy żywo z nim rozmawiają - ale miałyby miny, gdyby wiedziały, co się właśnie stało. Nagle wyobraziłam sobie przyszłorocznego indyka curry. Brian Enderby podciąga sobie spodnie i mówi: „Hmhmhm. Miło jest popatrzeć, jak młodzi dobrze się bawią, prawda?”, a potem Mark i ja, niczym para cyrkowych fok, musimy zaprezentować gościom jakąś sztuczkę - potrzeć się nosami albo odbyć stosunek seksualny na ich oczach.
3 października, wtorek
56 kg, jedn. alkoholu 3 (bdb), papierosy 21 (źle), wypowiedzenie słowa „drań” w ciągu ostatniej doby ok. 369 razy.
7.30 wieczorem.
Totalna panika. Za pół godziny przyjdzie po mnie Mark Darcy. Przed chwilą wróciłam z pracy z sianem na głowie i w stroju będącym rezultatem kryzysu pralniczego. Ratunku, pomocy. Chciałam włożyć białe levisy 501, ale nagle przyszło mi do głowy, że Mark może być typem faceta, który zabiera dziewczyny do przerażająco eleganckich restauracji. Boże, nie mam nic eleganckiego do włożenia. Chyba nie oczekuje, że przebiorę się za króliczka? Nie żebym była nim zainteresowana czy coś.
7.50.
Boże, Boże. Jeszcze nie umyłam włosów. Szybko wskoczę do wanny.
8.00.
Suszę włosy. Mam wielką nadzieję, że Mark Darcy się spóźni, bo nie chcę, żeby zastał mnie w szlafroku i z mokrymi włosami.
8.05.
Włosy mniej więcej suche. Muszę się jeszcze umalować, ubrać i wrzucić śmietnik za kanapę. Trzeba ustalić priorytety. Najpierw makijaż, potem likwidacja śmietnika.
8.15.
Jeszcze go nie ma. Bardzo dobrze. Wolę ludzi, którzy się spóźniają, od ludzi, którzy przychodzą punktualnie, wprawiają człowieka w przerażenie i popłoch i znajdują paskudztwa na środku pokoju.
8.20.
Jestem mniej więcej gotowa. Może się jeszcze przebiorę.
8.30.
Dziwne. Nie wyglądał na faceta, który spóźnia się pół godziny.
9.00.
W głowie się nie mieści. Mark Darcy wystawił mnie do wiatru. Drań!
5 października, czwartek
56,5 kg (źle), czekoladowe baloniki 4 (źle), oglądanie kasety 17 razy (źle).
11 rano.
W kiblu w pracy. O nie. O nie. Jakby nie dość było tamtego upokorzenia, znalazłam się dziś w centrum uwagi na porannym zebraniu.
- Dobrze, Bridget - powiedział Richard Finch. - Dam ci jeszcze jedną szansę. Proces Isabelli Rossellini. Dziś ma zapaść werdykt. Sądzimy, że ją uniewinnią. Jedź do Sądu Najwyższego. Tylko bez wspinania się na słupy czy latarnie. Chcę mieć rzeczowy wywiad. Spytaj ją, czy to oznacza, że wolno nam zabić każdą osobę, z którą nie chcemy uprawiać seksu. Na co czekasz, Bridget? Już cię tu nie ma.
Nie miałam najbledszego, ale to najbledszego pojęcia, o czym mówi.
- Słyszałaś o procesie Isabelli Rossellini, prawda? - zapytał Richard. - Chyba czytasz czasem gazety?
Trudność z tą pracą polega na tym, że ludzie bombardują cię nazwiskami i faktami, i musisz się w ułamku sekundy decydować, czy przyznać, że nie wiesz, o co im chodzi, czy nie, i jeśli przegapisz ten moment, przez następne pół godziny rozpaczliwie próbujesz się zorientować, co właściwie omawiasz w najdrobniejszych szczegółach z pewną siebie miną. Tak właśnie było z Isabellą Rossellini i za pięć minut muszę się spotkać pod gmachem sądu z ekipą telewizyjną, żeby relacjonować coś, o czym nie mam zielonego pojęcia.
11.05,
Bogu niech będą dzięki za Patchouli. Kiedy wyszłam z toalety, psy Richarda ciągnęły ją korytarzem.
- Wszystko gra? - spytała. - Wyglądasz na spanikowaną.
- Nie, nie, wszystko w porządku - odparłam.
- Na pewno? - Popatrzyła na mnie chwilę. - Słuchaj, chyba jarzysz, że nie chodziło mu o Isabellę Rossellini? Miał na myśli Elenę Rossini.
Dzięki Bogu i wszystkim jego aniołom w niebie. Elena Rossini to opiekunka do dzieci oskarżona o zabicie swojego pracodawcy, który przez półtora roku więził ją w domu i wielokrotnie gwałcił. Złapałam parę gazet, żeby dokształcić się po drodze, i poleciałam do taksówki.
3 popołudniu.
Nie mogę uwierzyć, co się wydarzyło. Sterczałam pod sądem z moją ekipą i całą bandą reporterów czekających jak my na koniec procesu. W sumie była to świetna zabawa. Zaczęłam nawet dostrzegać plusy zostania zrobioną w jajo przez Pana Chodzący Ideał Darcy'ego. W pewnym momencie skończyły mi się papierosy, więc spytałam kamerzystę, który był bardzo miły, czy sądzi, że mogę wyskoczyć na pięć minut do sklepu. Odparł, że tak, bo woźni zawsze uprzedzają, kiedy ktoś ma wyjść, więc w razie czego zdąży mnie zawołać. Inni reporterzy usłyszeli, że idę do sklepu, i zaczęli mnie prosić, żebym kupiła im fajki i słodycze, i zbieranie zamówień trochę potrwało. Kiedy stałam już przy ladzie, starając się nie pomieszać pieniędzy, do sklepu wszedł w pośpiechu jakiś facet i powiedział: „Mogę prosić pudełko Ouality Street?”, jakby mnie tam nie było. Biedny sprzedawca popatrzył na mnie, nie wiedząc, co ma zrobić.
- Przepraszam, czy zna pan słowo „kolejka”? - zapytałam jadowicie, odwracając się, żeby na tupeciarza spojrzeć. Był to Mark Darcy w adwokackiej todze. Wydałam z siebie dziwny dźwięk, a on po swojemu utkwił we mnie wzrok.
- Gdzie, do licha ciężkiego, byłeś we wtorek wieczorem? - odezwałam się w końcu.
- Mógłbym cię spytać o to samo - odparł lodowatym tonem.
W tym momencie do sklepu wpadł pomocnik kamerzysty.
- Bridget! - wrzasnął. - Nici z wywiadu. Elena Rossini wyszła i odjechała. Kupiłaś mi Minstrele?
Oniemiała, złapałam się lady, żeby nie upaść.
- Nici? -jęknęłam, odzyskawszy głos. - Nici? O Boże. To była moja ostatnia szansa po tym strażackim słupie i zmarnowałam ją przez głupie fajki. Richard mnie wyleje. Czy innym udało się z nią porozmawiać?
- Nikt z nią nie porozmawiał - powiedział Mark Darcy.
- Nie? - powtórzyłam, patrząc na niego z rozpaczą. - Skąd wiesz?
- Bo to ja ją broniłem i kazałem jej nie udzielać wywiadów - odparł niedbałym tonem. - Spójrz, siedzi w moim samochodzie. Kiedy się odwróciłam, Elena Rossini wystawiła głowę z okna samochodu i zawołała z obcym akcentem: - Mark, przepraszam. Kup mi Dairy Box zamiast Ouality Street, dobrze?
W tym momencie podjechał nasz wóz transmisyjny.
- Derek! - krzyknął kamerzysta. - Kup nam Twixa i Liona, dobrze?
- No więc gdzie byłaś we wtorek? - zapytał Mark Darcy.
- W moim cholernym domu - wycedziłam przez zęby.
- Co, pięć po ósmej? Dzwoniłem do drzwi dwanaście razy.
- Tak, właśnie... - urwałam, porażona pierwszym przebłyskiem zrozumienia- ...suszyłam włosy.
- Wielką suszarką?
- 1600 V, marki Salon Selectives - odparłam z dumą. - Bo co?
- Powinnaś sobie kupić cichszą suszarkę albo zaczynać toaletę trochę wcześniej. Mniejsza o to, chodź - powiedział ze śmiechem. - Zawołaj swojego kamerzystę, zobaczę, co da się zrobić.
O Boże! Co za wstyd. Jestem kompletną idiotką.
9 wieczorem.
Nie do wiary, jak cudownie wszystko się ułożyło. Właśnie po raz piąty puściłam sobie czołówkę Good Afternoon! „Good Afternoon! - mówi spiker - jedyny program telewizyjny, w którym zobaczycie wywiad z Eleną Rossini, przeprowadzony dosłownie kilka minut po jej dzisiejszym uniewinnieniu. Przed państwem nasza specjalna wysłanniczka, Bridget Jones”. Uwielbiam ten kawałek: „Przed państwem nasza specjalna wysłanniczka, Bridget Jones”. Puszczę go sobie jeszcze raz, a potem już naprawdę schowam kasetę.
6 października, piątek
57 kg (szukanie pociechy w jedzeniu), jedn. alkoholu 6 (problem alkoholowy), zdrapki 6 (szukanie pociechy w hazardzie), telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 21 (z czystej ciekawości), oglądanie kasety 9 razy (lepiej).
9 wieczorem.
Grr! Wczoraj zostawiłam mamie wiadomość o moim sukcesie, więc kiedy dziś wieczór zadzwoniła, sądziłam, że chce mi pogratulować, ale nie, nawijała o przyjęciu. Una i Geoffrey to, Brian i Mavis tamto, jaki wspaniały jest Mark, dlaczego z nim nie porozmawiałam itd., itd. Czułam pokusę, żeby powiedzieć, co zaszło, ale udało mi sieją odpędzić, kiedy wyobraziłam sobie konsekwencje: ekstatyczny wrzask radości na wiadomość o randce i brutalne zabójstwo jedynej córki, kiedy mama usłyszy, co z tej randki wyszło. Mam nadzieję, że mimo tej afery z suszarką Mark zadzwoni i umówi się ze mną jeszcze raz. Może powinnam napisać do niego list z podziękowaniem za wywiad i przeprosinami za suszarkę. Nie żeby mi się podobał, po prostu tak wypada.
12 października, czwartek
57,5 kg (źle), jedn. alkoholu 3 (zdrowe i normalne), papierosy 13, jedn. tłuszczu 17 (ciekawe, czy można obliczyć zawartość jedn. tłuszczu w całym ciele? Oby nie!), zdrapki 3 (w porządku), telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 12 (lepiej).
Grr! Wkurzona protekcjonalnym artykułem autorstwa szczęśliwej małżonki, zatytułowanym, z ironią subtelną jak seksualne aluzje Frankiego Howerda, Radości samotnego życia. „Są młodzi, ambitni i bogaci, ale ich życic kryje bolesną pustkę... Gdy wyjdą z pracy, otwiera się przed nimi ziejąca emocjonalna luka... Ci samotni niewolnicy mody szukają pociechy w gotowych daniach, jakie kiedyś robiły ich matki”. Co za tupet. Skąd Pani Szczęśliwa Małżonka od dwudziestego drugiego roku życia może to wiedzieć, się pytam? Zamierzam napisać artykuł oparty na „dziesiątkach rozmów” ze szczęśliwymi małżonkami: „Gdy wychodzą z pracy, wybuchają płaczem, bo chociaż są wykończone, muszą obierać ziemniaki i nastawiać pranie, podczas gdy ich obleśni brzuchaci mężowie oglądają mecz, domagając się frytek. W inne wieczory, ubrane w niegustowne fartuchy, wpadają w wielkie czarne dziury, bo mężowie zadzwonili, żeby im powiedzieć, że znów zostają dłużej w pracy, a w tle słychać było skrzypienie skóry i chichot seksownych samotniczek”. Po pracy spotkałam się z Jude, Sharon i Tomem. Tom też pracował nad wściekłym wyimaginowanym artykułem o „ziejących lukach emocjonalnych” szczęśliwych małżeństw. „Mają przesadny wpływ na to, jakie domy się buduje i jakie produkty zalegają półki supermarketów”, miał dowodzić artykuł oburzonego Toma. „Wszędzie widzimy sklepy Annę Summers zaopatrujące gospodynie domowe, które żałośnie próbują naśladować odjazdowy seks wolnych strzelców, a u Marksa i Spencera przybywa egzotycznych dań dla zmęczonych małżeństw, które starają się udawać, że jak wolni strzelcy są w uroczej restauracji i nie muszą zmywać naczyń”.
- Mam powyżej uszu tego aroganckiego załamywania rąk nad życiem wolnych strzelców! - ryknęła Sharon.
- Tak jest! - wykrzyknęłam.
- Zapominacie o popapraniu - beknęła Jude. - Zawsze mamy jeszcze popapranie. - A poza tym, wcale nie jesteśmy samotni. Mamy wielkie rodziny w formie sieci przyjaciół połączonych telefonami - stwierdził Tom.
- Tak jest! Hura! Wolni strzelcy nie muszą bez przerwy się tłumaczyć, powinni mieć uznany status, tak jak gejsze - zawołałam radośnie i siorbnęłam moje chilijskie Chardonnay.
- Gejsze? - powtórzyła Sharon, patrząc na mnie zimno.
- Zamknij się, Bridge - wybełkotał Tom. - Jesteś pijana. Próbujesz uciec ze swojej ziewającej emocjonalnej luki w alkohol.
- Shazzer też - mruknęłam ponuro.
- Wcle nie - zaprotestowała Sharon.
- Włśnież tak.
- Zmknijcie się - powiedziała Jude i znów beknęła. - Zmawiamy jszczejdną btelkę Chrdonnay?
13 października, piątek
58 kg (ale zmieniłam się tymczasowo w baryłkę wina), jedn. alkoholu O (ale piję z baryłki), kalorie O (bdb). - W porządku, będę szczera. Wcale nie bdb: tylko O, bo zwymiotowałam 5876 kalorii natychmiast po jedzeniu. Boże, jestem taka samotna. Przede mną cały weekend, podczas którego nie mam kogo kochać ani z kim się bawić. Nieważne. Mam pyszny pudding imbirowy z M&S do podgrzania w mikrofali.
15 października, niedziela
57 kg (lepiej), jedn. alkoholu 5 (ale specjalna okazja), papierosy 16, kalorie 2456, minuty poświęcone na myślenie o panu Darcym 245.
8.55 rano.
Wyskoczyłam szybko po fajki, żeby zdążyć na Dumę l uprzedzenie w BBC. Dziwne, że na ulicach jest tyle samochodów. Czy ludzie nie powinni siedzieć już w domach przed telewizorami? Podoba mi się, że naród wpadł w takie uzależnienie. Podstawą mojego uzależnienia jest ludzkie pragnienie, aby Darcy przespał się z Elizabeth. Tom mówi, że piłkarski guru Nick Hornby napisał w swojej książce, że męska obsesja na punkcie piłki nożnej nie ma charakteru zastępczego. Podkręceni testosteronem kibice wcale nie chcieliby się znaleźć na boisku, twierdzi Hornby, ponieważ widzą w piłkarzach swoich przedstawicieli, coś jak parlament. W ten sam sposób ja traktuję Darcy'ego i Elizabeth. Są moimi przedstawicielami w dziedzinie bzykania, a raczej zalotów. Nie chciałabym jednak oglądać żadnych goli. Nie zniosłabym nawet widoku Darcy'ego i Elizabeth w łóżku, palących postkoitalne papierosy. Byłoby to nienaturalne i niewłaściwe i szybko straciłabym zainteresowanie.
10.30 rano.
Zadzwoniła Jude i przez dwadzieścia minut wzdychałyśmy: „Oooch, ten pan Darcy”. Uwielbiam jego sposób mówienia, jakby miał wszystko gdzieś. Ding-dong! Potem odbyłyśmy długą dyskusję, porównując zalety pana Darcy'ego i Marka Darcy'ego. Zgodziłyśmy się, że pan Darcy jest atrakcyjniejszy, ponieważ jest bardziej arogancki, ale bycie postacią fikcyjną działa na jego niekorzyść.
23 października, poniedziałek
58 kg. jedn. alkoholu O (bdb: odkryłam pyszny nowy substytut alkoholu o nazwie Smoothies, b. mocno owocowy), papierosy O (po Smoothies nie chce się palić), Smoothies 22, kalorie 4265 (z czego 4135 to Smoothies). Uch! Miałam właśnie obejrzeć Panoramę, wydanie poświęcone problemowi zajmowania najlepszych posad przez „wysoko wykwalifikowane żeńskie kadry” - w których gronie, o co modlę się do Pana Boga w niebiesiech i wszystkich Jego serafinów, wkrótce się znajdę - gdy trafiłam w „Standardzie” na ohydne zdjęcie Darcy'ego i Elizabeth ubranych we współczesne ciuchy i leżących w objęciach na jakiejś łące: ona ze sloane'owskimi włosami blond i w lnianym garniturze, on w pasiastej koszulce polo i skórzanej kurtce, z cienkim wąsikiem. Podobno ze sobą sypiają. Co za obrzydliwość. Jestem zdezorientowana i zmartwiona, bo pan Darcy na pewno by się nie poświęcił tak pustej i frywolnej profesji jak aktorstwo, a jednak pan Darcy jest aktorem. Hmmm. Można się w tym pogubić.
24 października, wtorek
58,5 kg (cholerne Smoothies), jedn. alkoholu O, papierosy O, Smoothies 32. Wspaniała passa w pracy. Od tego wywiadu z Eleną jak-jej-tam wszystko mi się udaje.
- Jazda! Jazda! Rosemary West! - mówił Richard Finch, podnosząc pięści jak bokser, gdy weszłam na salę (trochę spóźniona, każdemu może się zdarzyć). - Myślę: ofiary lesbijskiego gwałtu. Myślę: Jeanette Winterson. Myślę: co lesbijki właściwie robią. To jest to! Co lesbijki właściwie robią w łóżku?
Nagle odwrócił się w moją stronę.
- Wiesz? - Wszyscy wytrzeszczyli na mnie oczy. - No mów, Bridget, cholerna wieczna spóźnialska - krzyknął zniecierpliwiony. - Co lesbijki robią w łóżku?
Wzięłam głęboki oddech.
- Uważam, że powinniśmy się zająć pozaekranowym romansem Darcy'ego i Elizabeth.
Richard zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Genialne - powiedział z szacunkiem w głosie. - Abso-kurwa-lutnie genialne. Aktorzy grający Darcy'ego i Elizabeth? Szybko, szybko - zawołał, boksując powietrze.
- Colin Firth i Jennifer Ehle - odparłam.
- Kochanie - zwrócił się do jednej z moich piersi -jesteś abso-kurwa-lutnym geniuszem.
Zawsze miałam nadzieję, że okażę się geniuszem, ale nie wierzyłam, że naprawdę mnie to spotka - a tym bardziej moją lewą pierś.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
MartorRodon
Administrator
Dołączył: 19 Lip 2007 Posty: 191
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/6 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Wto 18:00, 28 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
LISTOPAD
KRYMINALISTKA W RODZINIE
1 listopada, środa
56,5 kg (hura!), jedn. alkoholu 2 (bdb), papierosy 4 (nie mogłam palić u Toma, żeby nie puścić z dymem kostiumu Alternatywnej Miss Świata), kalorie 1848 (db), Smoothies 12 (duży postęp). Poszłam do Toma na konferencję na szczycie na temat Marka Darcy'ego, ale zastałam go bardzo zdenerwowanego w związku ze zbliżającymi się wyborami Alternatywnej Miss Świata. Zdecydowawszy sto lat temu, że wystąpi jako Miss Globalne Ocieplenie, Tom przeżywał kryzys wiary w siebie.
- Nie mam najmniejszych szans - powiedział, patrząc w lustro, i pomaszerował do okna. Miał na sobie polistyrenową kulę pomalowaną jak globus, ale ze stopniałymi biegunami i przypaloną Brazylią. W jednej ręce trzymał kawałek tropikalnego drewna i dezodorant Lynx, a w drugiej bliżej nie określony futrzany przedmiot, który udawał martwego ocelota. - Myślisz, że powinienem mieć czerniaka?
- To konkurs piękności czy konkurs na najlepsze przebranie?
- W tym właśnie rzecz. Nie wiem. Nikt nie wie - odparł Tom, zdejmując nakrycie głowy: miniaturowe drzewo, które zamierzał podpalić w trakcie konkursu. - Jedno i drugie. Liczy się wszystko. Piękno. Oryginalność. Artyzm. Jest to idiotycznie niejasne.
- Trzeba być gejem, żeby startować? - zapytałam, bawiąc się kawałkiem polistyrenu.
- Nie. Każdy może startować: mężczyzna, kobieta, zwierzę. Na tym polega problem - powiedział Tom, maszerując z powrotem do lustra. - Czasami myślę, że miałbym większe szansę, gdybym wystąpił w parze z jakimś psem.
Ostatecznie Tom zgodził się ze mną, że chociaż globalnemu ociepleniu nic nie można zarzucić, polistyrenowa kula nie jest specjalnie twarzowa, i po długiej dyskusji zaczęliśmy się skłaniać ku powiewnej błękitnej szacie z jedwabiu - symbolizującej stopniałe bieguny - narzuconej na coś w kolorach ziemi. Stwierdziłam, że nie jest to najlepszy moment, aby porozmawiać z Tomem o Marku Darcym, i wyszłam, zanim zrobiło się za późno na konsultację z kimś innym, obiecawszy, że pomyślę o zielono-brązowych kąpielówkach. Po powrocie do domu zadzwoniłam do Jude, ale ta zaczęła mi opowiadać o nowej wspaniałej wschodniej teorii z ostatniego „Cosmopolitana”, która nazywa się feng shui i pomaga osiągnąć wszystkie cele życiowe. Podobno wystarczy posprzątać w szafach, żeby się odblokować, a potem podzielić mieszkanie na dziewięć części (tzw. nakładanie ba-gua), które reprezentują różne sfery twojego życia, jak praca, rodzina, miłość, pieniądze, dzieci itd. To, co trzymasz w danej części mieszkania, rządzi daną sferą. Jeśli, na przykład, ciągle brakuje ci pieniędzy, sprawdź, czy w twoim kąciku bogactwa nie stoi kosz na papiery. Bardzo mnie zainteresowała ta nowa teoria, bo wiele tłumaczy, i postanowiłam kupić „Cosmo” przy najbliższej okazji. (Judy radzi, żebym nic nie mówiła Sharon, która oczywiście uważa, że feng shui to bzdura.) W końcu udało mi się sprowadzić rozmowę na Marka Darcy'ego.
- Jasne, że Mark ci się nie podoba - powiedziała Jude. - Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Potem stwierdziła, że sprawa jest prosta: powinnam go zaprosić na przyjęcie.
- To idealne rozwiązanie - argumentowała. – Przyjęcie to nie randka, więc nie jesteś spięta i możesz się popisywać jak szalona i poprosić wszystkich przyjaciół, żeby udawali, że ich zdaniem jesteś wspaniała.
- Jude - wtrąciłam urażona - powiedziałaś „udawali”?
3 listopada, piątek
58 kg (grr!), jedn. alkoholu 2, papierosy 8, Smoothies 12, kalorie 5245.
11 rano.
Bardzo podekscytowana przyjęciem. Kupiłam cudowną książkę kucharską Marka Pierre'a White'a. Nareszcie wiem, na czym polega różnica między kuchnią domową i restauracyjną. Jak mówi Marco, wszystko zależy od koncentracji smaku, a sekretem sosów jest prawdziwy bulion. Należy ugotować wielki garnek rybich ości, kurzych kadłubów itd., a potem zamrozić wywar w foremkach do lodu. Wówczas gotowanie na poziomie Michelina staje się równie łatwe jak zrobienie zapiekanki pasterskiej, a nawet łatwiejsze, bo nie trzeba obierać ziemniaków, wystarczy je upiec w gęsim tłuszczu. Nie mogę uwierzyć, że dotąd nic zdawałam sobie z tego sprawy. Oto moje menu na przyjęcie:
Zupa - krem z selerów (bardzo prosta i tania, kiedy już zrobię kostki bulionowe). Tuńczyk z rusztu na kremie z pomidorów winogronowych ze smażonym czosnkiem i pieczone ziemniaki. Konfitury z pomarańczy. Creme Anglaise z Grand Marnier.
Będzie wspaniale. Nie zadając sobie wiele trudu, zasłynę jako genialna kucharka. Ludzie będą walić na moje przyjęcia drzwiami i oknami, mówiąc z entuzjazmem: „Wspaniale jest pójść do Bridget na kolację, bo podaje jedzenie na poziomie Michelina w artystycznej atmosferze”. Zrobię ogromne wrażenie na Marku Darcym i uświadomię mu, że nie jestem pospolita ani nieudolna.
5 listopada, niedziela
57 kg (katastrofa), papierosy 32, jedn. alkoholu 6 (w sklepie zabrakło Smoothies - co za draństwo), kalorie 2266, zdrapki 4.
7 wieczorem.
Grr! Dzień Guya Fawkesa i nie jestem zaproszona na żadne ognisko. Cholerne fajerwerki strzelają w niebo na prawo i lewo. Skoczę do Toma.
11 wieczorem.
Odlotowy wieczór u Toma, który próbował pogodzić się z faktem, że tytuł Alternatywnej Miss Świata przypadł cholernej Joannie d'Arc.
- A najbardziej wkurza mnie to, że wszyscy mówią, że to nie jest konkurs piękności, kiedy to właśnie jest konkurs piękności. Założę się, że gdy by nie ten nos... - powiedział Tom, przeglądając się w lustrze z wściekłą miną.
- Jaki nos?
- Mój nos.
- Co ci się w nim nie podoba?
- Co mi się nie podoba? Uch! Tylko spójrz!
Okazało się, że chodzi mu o mikroskopijny garb w miejscu, gdzie ktoś przyłożył mu butelką, kiedy miał siedemnaście lat.
- Teraz rozumiesz?
Nie rozumiałam i stwierdziłam, że Joanna d' Arc na pewno nie sprzątnęła mu tytułu sprzed nosa z powodu garba na tymże, chyba że sędziowie dysponowali teleskopem Hubble'a, ale wtedy Tom powiedział, że jest też za gruby i musi się zacząć odchudzać.
- Ile kalorii wolno jeść podczas odchudzania? - zapytał.
- Tysiąc dziennie. Ja na ogół dążę do tysiąca, a wychodzi mi jakieś tysiąc pięćset - odparłam, uświadamiając sobie w tym samym momencie, że ta ostatnia informacja nie jest do końca prawdziwa.
- Tysiąc? - powtórzył Tom z niedowierzaniem. - Myślałem, że człowiek potrzebuje dwóch tysięcy, żeby przeżyć.
Spojrzałam na niego zdumiona. Odchudzając się od tylu lat, kompletnie wyparłam ze świadomości koncepcję, że kalorie mogą być potrzebne do życia. Dotarłam do punktu, w którym uważam, że ideałem odżywiania jest ścisły post i że ludzie jedzą wyłącznie dlatego, że są łakomi i nie potrafią się powstrzymać.
- Ile kalorii ma jajko na twardo? - spytał Tom.
- Siedemdziesiąt pięć.
- Banan?
- Duży czy mały?
- Mały.
- Obrany?
- Tak.
- Osiemdziesiąt - stwierdziłam z przekonaniem.
- Oliwka?
- Czarna czy zielona?
- Czarna.
- Dziewięć.
- Pudełko Milk Tray?
- Dziesięć tysięcy osiemset dziewięćdziesiąt sześć.
- Skąd ty to wszystko wiesz?
Zastanowiłam się chwilę.
- Wiem i już, tak jak znam alfabet czy tabliczkę mnożenia.
- Dobrze. Dziewięć razy osiem? - spytał Tom.
- Sześćdziesiąt cztery. Nie, pięćdziesiąt sześć. Siedemdziesiąt dwa.
- Jaka litera jest przed J? Szybko.
- P. L, to znaczy I.
Tom mówi, że jestem walnięta, ale ja wiem na pewno, że jestem normalna i nie różnię się od innych, tzn. od Sharon i Jude. Szczerze mówiąc, martwię się o Toma. Sądzę, że przez ten start w konkursie piękności zaczyna się załamywać pod presją, do której my, kobiety, już przywykłyśmy, i staje się niepewnym siebie, zwariowanym na punkcie swojego wyglądu kandydatem na anorektyka.
Ostatecznie Tom poprawił sobie humor, puszczając fajerwerki z tarasu na dachu do ogródka sąsiadów, którzy podobno są homofobami.
9 listopada, czwartek
56,5 kg (bez Smoothies lepiej), jedn. alkoholu 5 (lepiej niż mieć wielki brzuch pełen zmiksowanych owoców), papierosy 12, kalorie 1456 (wspaniale). Bardzo podekscytowana przyjęciem. Odbędzie się we wtorek za tydzień. Oto lista gości:
Jude Podły Richard
Shazzer
Tom Pretensjonalny Jerome (chyba że będę miała szczęście i do wtorku się rozstaną)
Magda Jeremy
Ja Mark Darcy
Mark Darcy wyraźnie się ucieszył, kiedy do niego zadzwoniłam.
- Co ugotujesz? - zapytał. - Jesteś dobrą kucharką?
- Och, wiesz... - odparłam. - Zazwyczaj korzystam z przepisów Marca Pierre'a White'a. To niesamowite, jak proste staje się gotowanie, kiedy opierasz się na koncentracji smaku.
Mark roześmiał się i powiedział:
- Nie rób nic skomplikowanego. Pamiętaj, że goście przychodzą do ciebie, a nie na par/alt w miseczkach z lukru.
Daniel nigdy by nie powiedział czegoś tak miłego. Nie mogę się doczekać wtorku.
11 listopada, sobota
56 kg, jedn. alkoholu 4, papierosy 35 (kryzys), kalorie 456 (przestałam jeść).
Tom zniknął. Zaczęłam bać się o niego dziś rano po telefonie Sharon, która powiedziała, że nie da sobie uciąć ręki, ale chyba widziała go z taksówki w czwartek wieczorem idącego Ladbroke Grove z dłonią na ustach i, jak jej się zdawało, podbitym okiem. Poprosiła taksówkarza, żeby zawrócił, ale w tym czasie Tom gdzieś przepadł. Wczoraj dwa razy nagrała mu się na sekretarkę, pytając, czy wszystko jest w porządku, ale Tom nie oddzwonił. Kiedy mi to opowiadała, dotarło do mnie, że ja nagrałam się Tomowi jeszcze w środę, bo chciałam się dowiedzieć, czy będzie , w domu w weekend, i do tej pory się nie odezwał, co jest zupełnie : do niego niepodobne.
I tak telefony poszły w ruch. Tom nie podnosił słuchawki, więc zadzwoniłam do Jude, która powiedziała, że z nią też się nie kontaktował. Zatelefonowałam do Pretensjonalnego Jerome'a: głucho. Jude powiedziała, że zadzwoni do Simona, który mieszka ulicę od Toma, żeby do niego zajrzał. Po dwudziestu minutach zameldowała, że Simon naciskał dzwonek Toma przez kwadrans i walił pięścią w drzwi, ale nikt nie otworzył. Potem znów zadzwoniła Sharon. Rozmawiała z Rebeccą, która powiedziała, że Tom wybierał się do Michaela na lunch. Zadzwoniłam do Michaela. Michael stwierdził, że Tom zostawił mu na sekretarce dziwaczną wiadomość: zniekształconym głosem powiedział, że nie będzie mógł przyjść, ale nie podał żadnego powodu.
3 po południu.
Zaczynam powoli wpadać w panikę, rozkoszując się jednocześnie świadomością, że jestem w centrum dramatu. Jestem najlepszą przyjaciółką Toma, więc wszyscy dzwonią do mnie, na co reaguję z głęboką troską, acz spokojnie. Nagle przyszło mi do głowy, że może Tom po prostu poznał kogoś nowego i gdzieś się z nim zaszył na kilkudniowe bzykanko. Może to nie jego widziała Sharon, ewentualnie podbite oko było skutkiem energicznego seksu z młodym partnerem lub post-modernistyczno-ironicznym retromakijażem a la Rocky Horror Show. Muszę podzwonić i przetestować tę teorię.
3.30.
Teoria upadła, ponieważ zdaniem szerokiego ogółu jest niemożliwe, aby Tom poznał nowego faceta, a co dopiero nawiązał romans, i nie obdzwonił wszystkich, żeby się pochwalić. To fakt. W głowie kłębią mi się szalone myśli. Nie da się zaprzeczyć, że Tom był ostatnio w dołku. Zaczynam się zastanawiać, czy rzeczywiście jestem dobrą przyjaciółką. My, londyńczycy, jesteśmy tacy samolubni i zapracowani. Czy to możliwe, aby jeden z moich przyjaciół był aż tak nieszczęśliwy, że... Ooch, a więc to tu taj położyłam nową „Marie Claire”, na lodówce! Przeglądając „Marie Claire”, zaczęłam sobie wyobrażać pogrzeb Toma i rozmyślać, co bym włożyła. Aaaaa, przypomniał mi się członek parlamentu, który umarł w plastikowym worku na głowie i z czekoladką w ustach czy coś w tym rodzaju. Czyżby Tom oddawał się jakimś perwersyjnym praktykom seksualnym, nic nam o tym nie mówiąc?
5.00.
Zadzwoniłam do Jude.
- Myślisz, że powinnyśmy zadzwonić na policję i poprosić, żeby wyważyli drzwi? - spytałam.
- Już do nich zadzwoniłam - odparła Jude.
- I co?
Prawdę mówiąc, poczułam się dotknięta, że Jude zadzwoniła na policję, nie konsultując tego ze mną. Ja jestem najlepszą przyjaciółką Toma, nie ona.
- Niezbyt się przejęli. Powiedzieli, żeby zadzwonić, jeśli nie znajdzie się do poniedziałku.
W sumie mają rację. To, że dwudziestodziewięcioletni nieżonaty mężczyzna nie siedzi w domu w sobotę rano i nie przyszedł na lunch, na który miał nie przyjść, nie powinno nikogo niepokoić.
- Coś jest jednak nie w porządku, czuję to - powiedziałam znaczącym, tajemniczym tonem, uświadamiając sobie po raz pierwszy w życiu, jaką mam głęboką intuicję.
- Wiem, co masz na myśli - odparła złowieszczo Jude. - Ja też to czuję. Zdecydowanie coś jest nie w porządku.
7 wieczorem.
Niesamowite. Po rozmowie z Jude nie byłam w nastroju do zakupów i innych niepoważnych rzeczy. Pomyślałam, że może jest to idealny moment, aby zająć się feng shui, więc wyszłam i kupiłam „Cosmopolitana”. Patrząc na rysunek w „Cosmo”, starannie nałożyłam ba-gua na moje mieszkanie i ku swemu przerażeniu odkryłam, że w kąciku pomocnych ludzi stoi kosz na papiery. Nic dziwnego, że cholerny Tom zniknął. Szybko zadzwoniłam do Jude, aby o tym zameldować. Jude powiedziała, żebym przestawiła kosz.
- Ale dokąd? - spytałam. - Nie postawię go w kąciku związków ani dzieci.
Jude kazała mi zaczekać i poszła po „Cosmo”,
- Co powiesz na kącik bogactwa? - zapytała po powrocie.
- Hmm, czy ja wiem, niedługo Gwiazdka i w ogóle... - odparłam, czując się jak ostatnia świnia, już gdy to mówiłam.
- No cóż, jeśli tak na to patrzysz. Pewnie i tak będziesz miała jeden prezent mniej do kupienia... - powiedziała Jude oskarżycielskim tonem.
Ostatecznie postawiłam kosz w kąciku wiedzy i wyszłam do kwiaciarni po jakieś rośliny z okrągłymi liśćmi do kącików rodziny i pomocnych ludzi (rośliny z podłużnymi liśćmi, a zwłaszcza z kolcami, są niewskazane). Kiedy wyjmowałam doniczkę z szafki pod zlewem, coś brzęknęło. Puknęłam się w czoło. Były to zapasowe klucze Toma, które mi dał, kiedy pojechał na Ibizę. Przez moment miałam ochotę pójść tam bez Jude. Ona mi nie powiedziała, że chce zadzwonić na policję, prawda? W końcu jednak uznałam, że byłoby to podłe, więc zadzwoniłam do niej i postanowiłyśmy zabrać również Shazzer, jako że ona pierwsza podniosła alarm. Gdy skręciłyśmy w ulicę Toma, otrząsnęłam się z fantazji o tym, jaka to będę zbolała, elokwentna oraz pełna godności, udzielając wywiadów do gazet, i z równoległego paranoicznego strachu, że policja uzna mnie za morderczynię. Nagle przestało to być zabawa. Może naprawdę wydarzyło się coś strasznego i tragicznego. Weszłyśmy na ganek w milczeniu i nie patrząc na siebie.
- Nie powinnyśmy najpierw zadzwonić? - wyszeptała Sharon, gdy wyjęłam klucze.
- Ja to zrobię - powiedziała Jude.
Spojrzała na nas szybko i nacisnęła dzwonek. Nic. Nacisnęła go jeszcze raz. Miałam już włożyć klucz w zamek, gdy ktoś odezwał się w domofonie:
- Halo?
- Kto tam? - spytałam drżącym głosem.
- A jak myślisz, duma babo?
- Tom! - wykrzyknęłam radośnie. - Wpuść nas.
- To znaczy kogo? - zapytał podejrzliwie.
- Mnie, Jude i Shazzer.
- Szczerze mówiąc, skarbie, wolałbym, żebyście nie wchodziły.
- Do diabła - ryknęła Sharon, przepychając się do przodu. - Tom, ty głupia cioto, pół Londynu jest w pogotowiu bojowym, ludzie wydzwaniają na policję i przeczesują miasto, bo nikt nie wie, gdzie się podziałeś. Wpuść nas, do cholery!
- Nie chcę widzieć nikogo oprócz Bridget - powiedział kapryśnie Tom. Posłałam Jude i Sharon anielskie uśmiechy.
- Nie bądź taką cholerną primadonną - warknęła Shazzer. Cisza. - No wpuść nas, głupku.
Znów cisza, ale po chwili drzwi się otworzyły.
- Przygotujcie się na szok - powiedział Tom, stając w progu mieszkania, gdy weszłyśmy na ostatnie piętro. Wszystkie trzy głośno krzyknęłyśmy. Miał twarz w ohydnych żółto-czarnych siniakach i nos w gipsie.
- Tom, co ci się stało? - zawołałam, niezdarnie próbując go objąć i ostatecznie mój całus wylądował na jego uchu. Jude wybuchnęła płaczem, a Sharon kopnęła ścianę.
- Nie martw się. Tom - ryknęła. - Znajdziemy drani, którzy ci to zrobili.
- Co się stało? - powtórzyłam, czując, że po policzkach płyną mi łzy.
- Eee... - bąknął Tom, uwalniając się z moich objęć. - Prawdę mówiąc, eee, miałem operację plastyczną nosa.
Okazało się, że Tom poszedł na operację we środę, ale wstydził się komukolwiek o tym powiedzieć, bo wszyscy uważali, że niepotrzebnie się martwi swoim mikroskopijnym garbem. Miał się nim zaopiekować Jerome, odtąd znany jako Durny Jerome (myślałyśmy o Okrutnym, ale brzmiało to zbyt interesująco). Kiedy jednak zobaczył go po zabiegu, zniesmaczony powiedział, że wyjeżdża na kilka dni, prysnął i od tamtej pory nie dał znaku życia. Biedny Tom był tak przygnębiony i tak otępiały po narkozie, że po prostu wyłączył telefon i poszedł spać.
- Więc to ciebie widziałam w czwartek wieczorem na Ladbroke Grove? - spytała Sharon. Rzeczywiście widziała Toma. Czekał do wieczora, żeby pod osłoną ciemności wyjść po coś do jedzenia. Mimo naszej euforii, że żyje. Tom był nadal bardzo nieszczęśliwy z powodu Jerome'a.
- Nikt mnie nie kocha - jęknął.
Powiedziałam mu, żeby odsłuchał moją sekretarkę, na której są dwadzieścia dwa histeryczne nagrania jego przyjaciół, oszalałych z niepokoju, bo zniknął na 24 godziny, co powinno rozwiać obawy nas wszystkich, że umrzemy w samotności i zostaniemy zjedzeni przez owczarka alzackiego.
- Albo nikt nas nie znajdzie przez trzy miesiące i zaczniemy się rozkładać na dywanie - dodał Tom. Poza tym, powiedziałyśmy, jak mógł myśleć, że nikt go nie kocha, przez jednego kapryśnego faceta o głupim imieniu? Dwie Krwawe Mary później Tom śmiał się z obsesyjnego używania przez Jerome'a słowa „samoświadomość” i jego obcisłych kalesonów od Calvina Kleina. A tymczasem zadzwonili zaniepokojeni Simon, Michael, Rebecca, Magda, Jeremy i jakiś chłopak, który przedstawił się jako Elsie.
- Wiem, że jesteśmy wszyscy psychotyczni, niezdolni do zbudowania funkcjonalnego związku i kontaktujemy się wyłącznie przez telefon - wybełkotał Tom, wpadając w sentymentalizm - ale tworzymy coś w rodzaju rodziny, prawda?
Wiedziałam, że feng shui pomoże. Teraz, kiedy zrobiło swoje, szybko przestawię roślinę z okrągłymi liśćmi do kącika związków. Szkoda, że nie ma kącika kulinarnego. Już tylko dziewięć dni do przyjęcia.
20 listopada, poniedziałek
56 kg (bdb), papierosy O (nie należy palić, dokonując kulinarnych cudów), jedn. alkoholu 3, kalorie 200 (podczas wyprawy do supermarketu spaliłam więcej kalorii, niż miały ich produkty zakupione, a tym bardziej zjedzone).
7 wieczorem.
Właśnie wróciłam z okropnych, przyprawiających o poczucie winy zakupów w supermarkecie, gdzie stałam do kasy między funkcjonalnymi dorosłymi z dziećmi kupującymi fasolę, rybie paluszki, alfabetyczny makaron itd., podczas gdy ja, wolny strzelec, miałam w koszyku co następuje:
0 główek czosnku,
puszkę gęsiego smalcu,
butelkę Grand Marnier,
8 filetów z tuńczyka,
36 pomarańczy,
l litr śmietany kremówki,
4 laski wanilii po 1,39 za sztukę.
Muszę zacząć przygotowania dzisiaj, bo jutro pracuję.
8.00.
Uch, nie chce mi się gotować. A zwłaszcza walczyć z groteskową stertą kurzych kadłubów: totalna obrzydliwość.
10.00.
Kurze kadłuby siedzą w rondlu. Niestety Marco mówi, że podnoszące smak por i seler należy związać sznurkiem, a jedyny sznurek, jaki mam, jest niebieski. Trudno, chyba nic sienie stanie.
11.00.
Namęczyłam się z tymi kadłubami, ale za jedyne 1,70 funta będę miała dziesięć litrów bulionu w formie zamrożonych kostek. Mmm, konfitury też będą pyszne. Muszę tylko cienko pokroić trzydzieści sześć pomarańczy i otrzeć skórkę. Nie powinno mi to zająć dużo czasu.
1 w nocy.
Usypiam na stojąco, tymczasem bulion ma się gotować jeszcze dwie godziny, a pomarańcze siedzieć godzinę w piekarniku. Już wiem. Przykręcę palniki i zostawię obie rzeczy na noc. Bulion nie wykipi, a konfitury podduszą się do miękkości jak gulasz.
21 listopada, wtorek
55,5 kg (nerwy spalają tłuszcz), jedn. alkoholu 9 (b. źle), papierosy 37 (b.b. źle), kalorie 3479 (w dodatku obrzydliwe).
9.30 rano.
Zdjęłam pokrywkę z rondla. Zamiast dziesięciu litrów bulionowej eksplozji smaku mam przypalone kurze kadłuby w galarecie. Ale konfitury wyglądają fantastycznie, zupełnie jak na zdjęciu, tylko są ciemniejsze. Muszę iść do pracy. Urwę się przed czwartą i spróbuję jakoś rozwiązać problem zupy.
5 po południu.
O Boże! Co za koszmarny dzień! Richard Finch przyczepił się do mnie na porannym zebraniu.
- Bridget, na rany Chrystusa, odłóż tę książkę kucharską. Dzieci ofiarami fajerwerków. Myślę: okaleczenia. Myślę: tragiczne zakończenie radosnej rodzinnej zabawy. Myślę: dwadzieścia lat później. Co się dzieje z chłopakiem, któremu w latach sześćdziesiątych petarda wybuchła w kieszeni i urwała członek? Gdzie teraz jest? Bridget, znajdź mi petardowego podrostka bez członka. Znajdź mi ofiarę kastracyjnej katastrofy z lat sześćdziesiątych.
Uch! Kiedy zła jak chrzan sprawdzałam w książce telefonicznej, czy istnieje grupa wsparcia dla osób, którym urwało członki, zadzwonił mój telefon.
- Dzień dobry, kochanie, mówi mama. Głos miała nietypowo piskliwy i histeryczny.
- Cześć, mamo.
- Dzień dobry, kochanie. Dzwonię, żeby się pożegnać przed wyjazdem i oby wszystko poszło dobrze.
- Przed jakim wyjazdem? Dokąd?
- Och. Ahahahaha. Mówiłam ci, chcemy na parę tygodni skoczyć z Juliem do Portugalii, odwiedzić rodzinę i trochę się opalić przed świętami.
- Nic mi nie mówiłaś.
- Nie bądź niemądra, kochanie. Oczywiście, że ci mówiłam. Musisz nauczyć się słuchać. W każdym razie, uważaj na siebie, dobrze?
- Dobrze.
- Och, kochanie, i jeszcze jedno.
- Co?
- Byłam taka załatana, że zapomniałam zamówić w banku czeki podróżne.
- Nie martw się, możesz je kupić na lotnisku.
- Rzecz w tym, kochanie, że właśnie jadę na lotnisko, a zapomniałam karty do bankomatu. - Łypnęłam na telefon. - Co za pech. Zastanawiam się... Nie mogłabyś mi pożyczyć trochę pieniędzy? Niedużo, ze dwieście, trzysta funtów, żebym kupiła czeki podróżne. Powiedziała to tak, jak bezdomni proszą o drobne na herbatę.
- Jestem zajęta, mamo. Nie możesz poprosić Julia? Oczywiście się naburmuszyła.
- Jak możesz być taka nieuczynna, kochanie? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam? Dałam ci dar życia, a ty nie chcesz mi pożyczyć paru funtów na czeki podróżne.
- Ale jak ci te pieniądze dostarczę? Musiałabym wyjść do bankomatu i posłać ci je przez posłańca. Mogłyby zginąć i w ogóle. Gdzie jesteś?
- Oooch. Tak się szczęśliwie składa, że jestem w pobliżu. Gdybyś mogła wyskoczyć do Nat Westu naprzeciwko, spotkam się tam z tobą za pięć minut - zatrajkotała. - Dzięki, kochanie. Pa!
- Bridget, a ty, kurwa, dokąd? - wrzasnął Richard, kiedy próbowałam się wymknąć. - Znalazłaś tego fajerwerkowca bez fiuta?
- Jestem na tropie - odparłam, dotykając palcem nosa, i rzuciłam się do drzwi. Czekałam, żeby bankomat wypluł mi pieniądze, świeżo upieczone i cieplutkie, zastanawiając się, jak mama przeżyje dwa tygodnie w Portugalii, mając dwieście funtów, gdy zobaczyłam, jak biegnie w moją stronę, w ciemnych okularach, chociaż lal deszcz, i popatrując nerwowo na boki.
- Witaj, kochanie. Jesteś słodka. Wielkie dzięki. Muszę pędzić, bo spóźnię się na samolot. Pa! - zawołała, wyrywając mi banknoty z ręki.
- Co się dzieje? - spytałam. - Nie jest ci tędy po drodze na lotnisko. Co tutaj robisz? Jak sobie poradzisz bez karty? Dlaczego Julio nie może ci pożyczyć pieniędzy? Dlaczego w ogóle wyjeżdżasz? Co ty kombinujesz?
Przez sekundę wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać, a potem, utkwiwszy wzrok gdzieś w dali, przybrała skrzywdzoną minę a la księżna Diana.
- Dam sobie radę, kochanie. - Posłała mi swój specjalny mężny uśmiech. - Uważaj na siebie - dorzuciła załamującym się głosem, szybko mnie uścisnęła i przeszła przez jezdnię, zatrzymując cały ruch.
7 wieczorem.
Właśnie przyszłam do domu. Spokój. Spokój. Równowaga wewnętrzna. Zupa będzie pyszna. Ugotuję i zmiksuję warzywa zgodnie z przepisem, a potem, dla koncentracji smaku, opłuczę kurze kadłuby z niebieskiej galarety i podgrzeję je ze śmietaną w zupie.
8.30.
Wszystko idzie świetnie. Goście siedzą w pokoju. Mark Darcy jest dla mnie bardzo miły i przyniósł szampana i pudełko belgijskich czekoladek. Nie zrobiłam jeszcze dania głównego, nie licząc pieczonych ziemniaków, ale na pewno pójdzie mi to bardzo szybko. Zresztą zupa jest pierwsza.
8,35.
O Boże! Zdjęłam pokrywkę, żeby wyjąć kadłuby. Zupa jest jaskrawoniebieska.
9.00.
Kocham moich kochanych przyjaciół. Przyjęli niebieską zupę bardziej niż wyrozumiale. Mark Darcy i Tom wygłosili nawet długie mowy przeciwko kolorystycznym uprzedzeniom w świecie żywności. Czy tylko dlatego, powiedział Mark, że trudno nam bez namysłu wymienić jakieś niebieskie warzywo, mamy dyskwalifikować niebieską zupę? Przecież rybne paluszki nie są z natury pomarańczowe. (Prawdę mówiąc, po tylu wysiłkach zupa miała smak gotowanej śmietany, czego Podły Richard nie omieszkał zauważyć. Wtedy Mark Darcy spytał go, czym się zajmuje, co było bardzo zabawne, bo Podły Richard wyleciał tydzień temu z pracy za dopisywanie sobie wydatków służbowych.) Zresztą nieważne. Danie główne będzie bardzo smaczne. Zabieram się do kremu z pomidorów.
9.15.
O rany! Chyba coś było w mikserze, np. Sunlicht, bo pomidory się pienią i trzykrotnie zwiększyły objętość. Poza tym pieczone ziemniaki miały być gotowe dziesięć minut temu, a są twarde jak kamień. Może podgrzać je w mikrofalówce? Aaaa aaaa... Zajrzałam do lodówki i tuńczyka nie ma. Co się stało z tuńczykiem?
9.30.
Bogu dzięki. Jude i Mark Darcy przyszli do kuchni, pomogli mi zrobić wielki omlet, rozgnietli niedopieczone pieczone ziemniaki i usmażyli je na patelni, i położyli na stole książkę kucharską, żeby wszyscy mogli zobaczyć na zdjęciach, jak wygląda tuńczyk z rusztu. Przynajmniej konfitury z pomarańczy będą dobre. Wyglądają fantastycznie. Tom powiedział, żebym nie zawracała sobie głowy Creme Anglais z Grand Marnier, po prostu wypijemy Grand Marnier.
10.00.
Bardzo smutna. Patrzyłam wyczekująco na gości, kiedy próbowali konfitury. Zapadło kłopotliwe milczenie.
- Co to jest, kochanie? - zapytał w końcu Tom. - Marmolada?
Przerażona, włożyłam łyżeczkę do ust. To była marmolada. Tak więc, dużym nakładem sił i środków, podałam gościom: niebieską zupę, omlet, marmoladę.
Jestem kompletnie do niczego. Kuchnia na poziomie Michelina? Nawet nie McDonalda. Nie sądziłam, że coś może przebić marmoladową katastrofę. Ledwo jednak sprzątnęłam ze stołu po tej okropnej kolacji, zadzwonił telefon. Na szczęście odebrałam go w sypialni. Był to tata.
- Jesteś sama? - zapytał.
- Nie. Są tu wszyscy. Jude i reszta. Bo co?
- Chciałem, żeby ktoś z tobą był, kiedy... Przykro mi, Bridget. Mam nie najlepszą wiadomość.
- Jaką?
- Twoja matka i Julio są poszukiwani przez policję.
2 w nocy.
Northamptonshire, w pojedynczym łóżku w pokoju gościnnym Alconburych. Uch! Zatkało mnie i musiałam usiąść, a tata powtarzał jak papuga:
- Bridget? Bridget? Bridget?
- Co się stało? - wydusiłam z siebie w końcu.
- No więc niestety - wciąż mam nadzieję, że twoja matka nie była tego świadoma - zdefraudowali ogromne pieniądze należące do dużej liczby osób, w tym do mnie i naszych najbliższych przyjaciół. Nie znamy jeszcze rozmiarów oszustwa, ale z tego, co mówi policja, jest niestety możliwe, że twoja matka będzie musiała spędzić dłuższy czas w więzieniu.
- O Boże! Więc dlatego pożyczyła ode mnie dwieście funtów i wyjechała do Portugalii!
- W tej chwili może już być znacznie dalej.
Wyobraziłam sobie swoją najbliższą przyszłość: Richard Finch wymyśla hasło „Ponownie wolna uwięziona” i każe mi przeprowadzić wywiad na żywo w więzieniu kobiecym Holloway, po czym staję się ponownie szukającą pracy.
- Co konkretnie zrobili?
- Podobno Julio, posługując się twoją matką jako... jako naganiaczką, wyłudził od Uny i Geoffreya, Nigela i Elizabeth i Malcolma i Elaine - (O Boże, to rodzice Marka Darcy'ego) - duże sumy pieniędzy, wiele tysięcy funtów, jako zaliczki na apartamenty typu „time-share” .
- A ty nic nie wiedziałeś?
- Nie. Widocznie trochę się jednak wstydzili, że robią interesy z wyperfumowanym padalcem, który przyprawił rogi jednemu z ich najstarszych przyjaciół, bo słowem mi o tym nie wspomnieli.
- I co się stało?
- Te apartamenty nigdy nie istniały. Twoja matka utopiła w nich całe nasze oszczędności i fundusz emerytalny. Zastawiła też dom, bo bardzo niemądrze pozwoliłem, aby akt własności był na nią. Jesteśmy zrujnowani i bezdomni, Bridget, a twoja matka zostanie okrzyknięta pospolitą przestępczynią.
I po tych słowach wybuchnął płaczem. Una podeszła do telefonu i powiedziała, że zrobi mu Ovaltinę. Oświadczyłam, że będę u nich za dwie godziny, na co odparła, żebym nie siadała za kierownicę, póki nie dojdę do siebie, na razie nic nie da się zrobić i mogę przyjechać rano. Odłożywszy słuchawkę, osunęłam się na podłogę, wściekła na siebie, że zostawiłam papierosy w pokoju. Zaraz jednak pojawiła się Jude z kieliszkiem Grand Mamier.
- Co się stało? - zapytała.
Wypiłam Grand Marnier duszkiem i powtórzyłam jej całą historię. Jude nie powiedziała ani słowa, tylko poszła po Marka Darcy'ego.
- To moja wina - powiedział, przeczesując dłońmi włosy. - Powinienem był wyrazić się jaśniej na tym lipcowym przyjęciu. Wiedziałem, że Julio coś kombinuje
- Skąd wiedziałeś?
- Podsłuchałem zza żywopłotu, jak rozmawiał ze swojej komórki. Gdybym się tylko domyślił, że wciąga w to moich rodziców... - Potrząsnął głową. - Teraz rzeczywiście sobie przypominam, że mama coś mi mówiła, ale dostaję szału na sam dźwięk słów „time-share”, więc pewnie kazałem jej być cicho. Gdzie jest teraz twoja matka?
- Nie wiem. W Portugalii? W Rio de Janeiro? U fryzjera?
Zaczął krążyć po pokoju, bombardując mnie pytaniami, jakbyśmy byli w sądzie. „Jakie kroki podjęto, aby ją znaleźć?” „Jakie sumy wchodzą w grę?” „W jaki sposób sprawa wyszła na jaw?” „Co robi policja?” „Kto o tym wie?” „Gdzie jest teraz twój ojciec?” „Chciałabyś do niego jechać?” „Pozwolisz, żebym cię zawiózł?” Muszę przyznać, że było to cholernie seksowne. Przyszła do nas Jude z kawą. Mark stwierdził, że najlepiej będzie, jeśli jego szofer zawiezie nas do Grafton Underwood, i na ułamek sekundy ogarnęło mnie całkowicie nowe i nie znane uczucie wdzięczności dla mojej matki.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, było bardzo dramatycznie. Una i Geoffrey Alconbury oraz Brian i Mavis Enderby miotali się po całym domu, wszyscy płakali, a Mark Darcy chodził wielkimi krokami po pokoju z telefonem przy uchu. Było mi trochę wstyd, bo mimo okropności sytuacji rozkoszowałam się tym, że normalność została zawieszona, wszystko jest inaczej niż zwykle, i mogę wlewać w siebie sherry i pożerać kanapki z pastą łososiową, jakby było Boże Narodzenie. Czułam się dokładnie tak samo, jak kiedy babcia dostała schizofrenii, uciekła nago do sadu Husbands-Bosworthów i trzeba było zrobić obławę policyjną.
22 listopada, środa
55 kg (hura!), jedn. alkoholu 3, papierosy 27 (zupełnie zrozumiałe, gdy czyjaś matka jest pospolitą przestępczynią), kalorie 5671 (o rany, najwyraźniej odzyskałam apetyt), zdrapki 7 (altruistyczna próba odegrania zdefraudowanych przez mamę pieniędzy, chociaż, jeśli się zastanowić, chyba nie oddałabym poszkodowanym wszystkiego), wygrana 10 funtów, zysk 3 funty (od czegoś trzeba zacząć).
10 rano.
Z powrotem w domu, kompletnie nieżywa po bezsennej nocy. Na domiar złego muszę iść do pracy, gdzie oberwę za spóźnienie. Kiedy odjeżdżałam, tata był już w trochę lepszej formie: przechodził od dzikiej radości, że Julio okazał się kanalią, więc może mama wróci do niego i zaczną nowe życie, do głębokiej rozpaczy, że to nowe życie będzie polegało najeżdżeniu do niej do więzienia, i to środkami komunikacji publicznej. Mark Darcy wrócił do Londynu nad ranem. Nagrałam mu się na sekretarkę, że dziękuję za pomoc i w ogóle, ale dotąd nie oddzwonił. Nie mam do niego pretensji. Natasha ani żadna taka na pewno nie podałaby mu niebieskiej zupy i nie okazałaby się córką kryminalistki. Una i Geoffrey powiedzieli, żebym nie martwiła się o tatę, bo Brian i Mavis zostaną u nich jakiś czas i pomogą się nim opiekować. Swoją drogą, dlaczego wszyscy mówią „Una i Geoffrey”, nie „Geoffrey i Una”, ale „Malcolm i Elaine” i „Brian i Mavis”? A z drugiej strony, „Nigel i Audrey” Coles? Nikt by nigdy, przenigdy nie powiedział „Geoffrey i Una” i na odwrót, nikt by nigdy nie powiedział „Elaine i Malcolm”. Dlaczego tak jest? Łapię się na tym, że mimo woli wypróbowuję własne imię i wyobrażam sobie, jak Sharon albo Jude zanudza w przyszłości swoją córkę, paplając: „Znasz Bridget i Marka, kochanie. Mieszkają w wielkim domu w Holland Park i spędzają wszystkie wakacje na Karaibach”. To jest to. Bridget i Mark. Bridget i Mark Darcy. Państwo Darcy. Nie Mark i Bridget Darcy. Boże broń. Za nic w świecie. Nagle przeraziłam się, że myślę o Marku Darcym w tych kategoriach, jak przeraziła się Maria w Dźwiękach muzyki, myśląc o kapitanie von Trappie, i zapragnęłam pobiec do matki przełożonej, która zaśpiewa mi Climb Ev'ry Mountain.
24 listopada, piątek
56,5 kg Jedn. alkoholu 4 (ale wypite w obecności policji, więc chyba wszystko w porządku), papierosy O, kalorie 1760, telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 11.
10.30 wieczorem.
Jest coraz gorzej. Myślałam, że dobrą stroną kryminalnych czynów mamy będzie to, że zbliżę się do Marka Darcy'ego, ale odkąd pożegnaliśmy się u Alconburych, nie miałam od niego żadnej wiadomości. Właśnie wyszli ode mnie policjanci. Rozmawiając z nimi, mimo woli używałam formułek z dziennika, dramatów sądowych itd., zupełnie jak ludzie, którzy udzielają wywiadu w telewizji, kiedy w ich ogródku rozbił się samolot. Między innymi powiedziałam, że moja matka jest „rasy białej” i „średniej budowy”. Policjanci byli niesamowicie mili i dodali mi otuchy. Siedzieli u mnie dość długo i jeden ze śledczych powiedział, że jeszcze wpadnie i da mi znać, jak się sprawy mają. Był naprawdę bardzo sympatyczny.
25 listopada, sobota
57 kg, jedn. alkoholu 2 (sherry, fuj!), papierosy 3 (wypalone u Alconburych z głową za oknem), kalorie 4567 (wyłącznie markizy i kanapki z pastą łososiową), telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 9 (db). Bogu dzięki, mama zadzwoniła do taty. Podobno powiedziała, żeby się nie martwił, jest bezpieczna i wszystko będzie dobrze, po czym się rozłączyła. Policjanci, którzy jak w Thelmie l Louise założyli podsłuch na telefon Alconburych, orzekli, że na pewno dzwoniła z Portugalii, ale nie udało im się stwierdzić skąd konkretnie. Tak bym chciała, żeby zadzwonił Mark Darcy. Najwyraźniej zraziły go katastrofy kulinarne i element przestępczy w rodzinie, ale był zbyt uprzejmy, żeby mi to okazać wprost. Wspomnienie wspólnej kąpieli w baseniku ewidentnie blednie w obliczu kradzieży oszczędności rodziców przez paskudną mamuśkę niedobrej Bridget. Po południu pojadę do taty, własnym samochodem jak żałosna stara panna odrzucona przez wszystkich mężczyzn, zamiast z szykanami, do których przywykłam, czyli limuzyną z szoferem, u boku wybitnego adwokata.
7 popołudniu.
Hura! Hura! Tuż przed moim wyjściem z domu zadzwonił telefon, ale tylko buczało w słuchawce. Potem zadzwonił drugi raz i był to Mark, z Portugalii. Niesamowicie miło i inteligentnie z jego strony. Okazało się, że w przerwach między byciem wybitnym adwokatem cały tydzień rozmawiał z policją i wczoraj poleciał do Albufeiry. Portugalska policja znalazła mamę i Mark sądzi, że nic jej nie grozi, ponieważ jest w miarę oczywiste, że nie miała pojęcia, co Julio kombinował. Udało im się odzyskać część pieniędzy, ale jeszcze nie znaleźli Julia. Mama wraca dziś wieczorem, ale będzie musiała jechać prosto do komisariatu, żeby złożyć zeznanie. Mark powiedział, żebym się nie martwiła, powinni ją potem wypuścić, ale na wszelki wypadek załatwił kaucję. Potem nas rozłączono, zanim zdążyłam mu podziękować. Chciałam natychmiast zadzwonić do Toma i podzielić się z nim fantastyczną nowiną, ale przypomniałam sobie, że nikt nie powinien wiedzieć o mamie, a poza tym, kiedy ostatni raz rozmawiałam z Tomem o Marku Darcym, chyba dałam do zrozumienia, że jest debilnym maminsynkiem.
26 listopada, niedziela
57,5 kg, jedn. alkoholu O, papierosy 1/2 (marne szansę na więcej), kalorie Bóg jeden wie, liczba minut, kiedy chciałam zabić mamę 188 (skromne przybliżenie).
Koszmarny dzień. Spodziewałam się powrotu mamy wczoraj wieczorem, potem dziś rano, potem dziś po południu, i trzy razy już prawie jechałam na Gatwick, po czym się okazało, że przylatuje wieczorem na Luton, pod eskortą policyjną. Tata i ja przygotowaliśmy się na spotkanie z zupełnie inną osobą - nie z tą, która nas wiecznie sztorcowała - naiwnie zakładając, że ostatnie przejścia wreszcie mamę utemperowały.
- Puść mnie, matołku - zagrzmiał w hali przylotów jakiś głos. - Jesteśmy już na brytyjskiej ziemi, gdzie ktoś może mnie rozpoznać, i nic chcę, żeby wszyscy zobaczyli, jak poniewiera mną policja. Ooch, wiecie co? Chyba zostawiłam pod fotelem w samolocie mój słomkowy kapelusz.
Dwaj policjanci wznieśli oczy ku niebu, a mama, w płaszczu w czarno-białą kratkę (mającym zapewne pasować do otoków policyjnych czapek), apaszce na głowie i ciemnych okularach, zakręciła do wyjścia. Stróże prawa ze znużeniem podreptali za nią. Cała trójka wróciła po trzech kwadransach. Jeden z policjantów niósł słomkowy kapelusz. Kiedy kazali jej wsiąść do radiowozu, omal nie doszło do rękoczynów. Tata siedział ze łzami w oczach za kierownicą swojej sierry, a ja próbowałam jej wyjaśnić, że musi jechać do komisariatu, żeby się dowiedzieć, czy nie jest o coś oskarżona, ale usłyszałam tylko:
- Nie bądź niemądra, kochanie. Chodź tu, pobrudziłaś się na twarzy. Nie masz chusteczki?
- Mamo - zaprotestowałam, kiedy wyjęła z kieszeni chusteczkę, splunęła na nią i zaczęła wycierać mi twarz. - Mogą cię oskarżyć o przestępstwo. Lepiej spokojnie pojedź na policję.
- Zobaczymy, kochanie. Może jutro, jak zrobię porządek w koszyku z warzywami. Zostawiłam tam kilogram ziemniaków i na pewno wypuściły kiełki. Nikt do nich nie zaglądał, kiedy mnie nie było, a założę się o każde pieniądze, że Una nie wyłączyła ogrzewania.
Dopiero kiedy tata podszedł do nas i powiedział mamie ostrym tonem, że dom, łącznie z koszykiem na warzywa, już do niej nie należy, umilkła i ciężko obrażona pozwoliła się posadzić w radiowozie obok policjanta.
27 listopada, poniedziałek
57 kg, jedn. alkoholu O, papierosy 50 (tak! tak!), telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 12, godziny snu 0.
9 rano.
Palę ostatniego papierosa przed wyjściem do pracy. Kompletnie nieżywa. Wczoraj wieczorem czekaliśmy z tatą w komisariacie dwie godziny. W końcu z głębi korytarza dobiegł nas znajomy głos:
- Tak, to ja! Ponownie wolna codziennie rano! Ależ oczywiście. Ma pan długopis? Tutaj? Dla kogo? Och, jest pan niemożliwy. A wie pan, że zawsze chciałam przymierzyć taką czapkę?
- Tu jesteś, tatusiu - powiedziała mama, wyłaniając się zza zakrętu w policyjnej czapce. - Masz tu samochód? Marzę o tym, żeby wrócić do domu i napić się herbaty. Czy Una włączyła ogrzewanie?
Tata wyglądał na zmęczonego, przestraszonego i zbitego z tropu, a ja czułam się podobnie.
- Nie zamkną cię? - spytałam.
- Nie bądź niemądra, kochanie. Zamkną! Też coś! - odparła mama, przewracając oczami do starszego śledczego i wypychając mnie za drzwi. Widząc, jak śledczy się rumieni i skacze koło niej, pomyślałam, że może wypuścił ją w zamian za drobną usługę seksualną w pokoju przesłuchań.
- I co dalej? - spytałam, kiedy tata zapakował do bagażnika sierry wszystkie jej walizki, kapelusze, kastaniety i osiołka ze słomy („Prawda, że jest super?”) i uruchomił silnik. Obiecałam sobie, że nie pozwolę jej udawać, że nic się nie stało, i po dawnemu nami pomiatać.
- Wszystko załatwione, kochanie. To było po prostu głupie nieporozumienie. Czy ktoś palił w tym samochodzie?
- Co dalej, mamo? - powtórzyłam groźnym tonem. – Co z tymi apartamentami i pieniędzmi wszystkich? Gdzie jest moje dwieście funtów?
- Uch! Powstał jakiś głupi problem z zezwoleniem na budowę. Portugalscy urzędnicy są strasznie skorumpowani, bez łapówki nic z nimi nie załatwisz. Więc Julio po prostu zwrócił wszystkim zaliczki. Mieliśmy fantastyczne wakacje! Pogoda była raczej zmienna, ale...
- Gdzie jest Julio? - spytałam podejrzliwie.
- Och, został w Portugalii, żeby dopilnować sprawy tego zezwolenia.
- A co z moim domem? - zapytał tata. – I z oszczędnościami?
- Nie wiem, o co ci chodzi, tatusiu. Nic się twojemu domowi nie stało.
Na nieszczęście dla mamy, kiedy dotarliśmy do Gables, okazało się, że wszystkie zamki zostały zmienione i musieliśmy jechać do Alconburych.
- Ooch, wiesz, Uno, jestem wykończona, chyba pójdę prosto do łóżka - powiedziała mama, zobaczywszy urażone miny, obeschnięte kanapki i zmarnowane plasterki buraków. Ktoś poprosił tatę do telefonu.
- To był Mark Darcy - powiedział tata po powrocie. Serce podskoczyło mi do gardła i z trudem zapanowałam nad twarzą. - Jest w Albufeirze. Władze dogadały się z... z tym padalcem... i odzyskano część pieniędzy. Gables jest uratowane...
Zaczęliśmy wszyscy klaskać, a Geoffrey zaintonował For He's a Jolly Good Fellow. Czekałam, żeby Una zrobiła jakąś uwagę na mój temat, ale na próżno. Typowe. Jak tylko uznam, że Mark Darcy mi się podoba, natychmiast wszyscy przestają mnie z nim swatać.
- Nie za dużo mleka, Colin? - spytała Una, podając tacie herbatę w kubku z kwiatowym szlaczkiem.
- Nie wiem... Nie rozumiem dlaczego... Nie wiem, co mam myśleć - powiedział tata strapionym tonem.
- Nic się nie martw - odparła Una z niezwykłym dla niej spokojem i opanowaniem, co sprawiło, że nagle zobaczyłam w niej matkę, jakiej tak naprawdę nigdy nie miałam. - Po prostu chlapnęło mi się za dużo mleka. Odleję trochę i doleję ci gorącej wody.
Kiedy wreszcie udało mi się stamtąd wyrwać, w akcie bezmyślnego buntu jechałam do Londynu o wiele za szybko i całą drogę paliłam papierosy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
MartorRodon
Administrator
Dołączył: 19 Lip 2007 Posty: 191
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/6 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Wto 18:01, 28 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
GRUDZIEŃ
CHRYSTE PANIE!
4 grudnia, poniedziałek
58 kg (hmm, muszę schudnąć przed świątecznym obżarstwem), jedn. alkoholu: skromne 3, papierosy: cnotliwe 7, kalorie 3876 (o rany!), telefony pod 1471, żeby sprawdzić, czy dzwonił Mark Darcy: 6 (db).
Poszłam do supermarketu i z niezrozumiałych powodów zaczęłam nagle myśleć o choince, ogniu na kominku, kolędach, keksie itd. Po chwili odkryłam dlaczego. Z wywietrzników przy wejściu, które normalnie pompują zapach świeżego chleba, wydobywał się zapach keksu. Jak można być tak cynicznym? Przypomniał mi się mój ulubiony wiersz o Bożym Narodzeniu autorstwa Wendy Cope: Matę dzieci śpiewają, ze śniegu lepiąc bałwana.
I w każdym domu stoi choinka pięknie ubrana.
Uśmiechnięte rodziny idą do kościoła z rana
I wszystko to jest nie do zniesienia, jeśli jesteś sama.
Mark Darcy wciąż nie daje znaku życia.
5 grudnia, wtorek
58 kg (od dziś zaczynam się odchudzać), jedn. alkoholu 4 (początek sezonu świątecznego), papierosy 10, kalorie 3245 (lepiej), telefony pod 1471: 6 (stały postęp).
Raz po raz rozpraszają mnie katalogi prezentów gwiazdkowych wypadające ze wszystkich gazet. Najbardziej podoba mi się obramowany „zabawnym futerkiem” metalowy stojak do okularów: „Aż nazbyt często kładziemy okulary płasko na stole, prowokując wypadek”. Święta racja. Elegancka miniaturowa latarka „Czarny kot” daje się przyczepić do kółka z kluczami i „rzuca silne czerwone światło na dziurkę od klucza każdego miłośnika kotów”. Zestawy bonsai! Hura. „Zacznij uprawiać starożytną sztukę bonsai od tej doniczki pędów różowej wiśni japońskiej”. Ładne, bardzo ładne. Jest mi smutno, że różowe pędy romansu kiełkującego między mną i Markiem Darcym zostały brutalnie zdeptane przez Marca Pierre'a White'a i moją matkę, ale staram się traktować to filozoficznie. Może Mark Darcy z jego zdolnościami, inteligencją, niepaleniem, nieuzależnieniem od alkoholu i limuzyną z szoferem jest dla mnie zbyt doskonały, zbyt gładki i zbyt porządny. Może zapisano w niebie, że powinnam się związać z kimś mniej idealnym, a bardziej szalonym i uwodzicielskim. Jak Marco Pierre White lub, tylko dla przykładu. Daniel. Hmmm. Mniejsza z tym, muszę żyć dalej i nie wolno mi się rozczulać nad sobą. Zadzwoniłam do Shazzer, która powiedziała, że nie zapisano w niebie, że mam się związać z Markiem Pierre'em White'em, a już na pewno nie z Danielem. W dzisiejszych czasach kobieta potrzebuje wyłącznie siebie samej. Hura!
2 w nocy.
Dlaczego Mark Darcy nie dzwoni? Dlaczego? Czy pomimo tylu wysiłków zostanę jednak zjedzona przez owczarka alzackiego? Dlaczego ja, Panie Boże?
8 grudnia, piątek
59,5 kg (katastrofa), jedn. alkoholu 4 (db), papierosy 12 (wspaniale), kupione prezenty gwiazdkowe O (źle), wysłane karty O, telefony pod 1471: 7. 4 po południu. Grr! Zadzwoniła Jude i kończąc rozmowę, powiedziała:
- Do zobaczenia w niedzielę u Rebeki.
- U Rebeki? W niedzielę? Z jakiej okazji?
- Nie dostałaś... Zaprosiła kilka... To chyba taka przedświąteczna kolacja.
- Jestem w niedzielę zajęta - skłamałam. (Zresztą mogę wreszcie odkurzyć te wszystkie niedostępne kąty.)
Sądziłam, że Jude i ja jesteśmy jednakowo zaprzyjaźnione z Rebeccą, więc dlaczego Jude została zaproszona, a ja nie?
9 wieczorem.
Wyskoczyłam do 192 na odświeżającą butelkę wina z Sharon, a ta zapytała:
- W co się ubierasz na przyjęcie u Rebeki?
Więc jest to prawdziwe przyjęcie.
Północ.
Nieważne. Nie wolno mi się tym przejmować. Takie rzeczy nie są już istotne w życiu. Ludzie mają prawo zapraszać na swoje przyjęcia kogo chcą i osoby pominięte nie powinny się małostkowo obrażać.
5.30 rano.
Dlaczego Rebeccą nie zaprosiła mnie na swoje przyjęcie? Dlaczego? Na ile innych przyjęć nie zostałam zaproszona? Założę się, że wszyscy gdzieś teraz imprezują, śmieją się i sączą drogiego szampana. Nikt mnie nie lubi. Święta będą totalną imprezową pustynią, nie licząc zbitki trzech przyjęć 20 grudnia, kiedy mam spędzić cały wieczór w montażowni.
9 grudnia, sobota
Liczba zaproszeń na przyjęcia świąteczne: 0.
7.45 rano.
Obudzona przez mamę.
- Dzień dobry, kochanie. Dzwonię, bo Una i Geoffrey pytali, co byś chciała pod choinkę, i zastanawiam się nad sauną do twarzy. Jak to możliwe, że okrywszy się hańbą i cudem uniknąwszy długich lat więzienia, moja matka jest dokładnie taka sama jak przedtem, otwarcie flirtuje z policjantami i nadal mnie dręczy?
- A propos, wybierasz się na... - Serce podskoczyło mi w piersi na myśl, że powie „noworocznego indyka curry” i wspomni przy okazji o Marku Darcym, ale nie - ...wtorkowe przyjęcie Vibrant TV? - dokończyła wesoło. Zatrzęsłam się z upokorzenia. Pracuję w Vibrant TV, na litość boską.
- Nie zostałam zaproszona - wymamrotałam.
Nie ma nic gorszego, niż musieć się przyznać własnej matce, że nie jesteś lubiana.
- Kochanie, na pewno jesteś zaproszona. Wszyscy są zaproszeni.
- Janie.
- Może za krótko tam pracujesz. W każdym razie...
- Mamo - przerwałam jej - ty nie pracujesz tam wcale.
- Ja to co innego, kochanie. Mniejsza z tym, muszę już kończyć. Pa!
9 rano.
W desperacji zadzwoniłam do Toma, żeby spytać, czy chce gdzieś wyskoczyć wieczorem.
- Nie mogę - ćwierknął. - Idę z Jerome'em do Klubu Groucho na przyjęcie Stowarzyszenia Producentów.
Boże, nie cierpię, jak Tom jest szczęśliwy, pewny siebie i w dobrych stosunkach z Jerome'em. Wolę go nieszczęśliwego, zakompleksionego i neurotycznego. Jak sam stale powtarza: „Zawsze to jakaś pociecha, kiedy innym też źle się wiedzie”.
- Zobaczymy się jutro - dodał. - U Rebeki.
Tom widział Rebeccę dwa razy w życiu, u mnie, a ja znam ją od dziewięciu lat. Postanowiłam iść na zakupy i przestać się zadręczać.
2 po południu.
W Graham & Greene wpadłam na Rebeccę kupującą apaszkę za 169 funtów. (Co jest z tymi apaszkami? Jeszcze niedawno były szmatami po 9,99 kupowanymi na odczepnego na prezenty, a teraz muszą być markowe, z aksamitu, i kosztują tyle co telewizor. Pewnie w przyszłym roku to samo stanie się ze skarpetkami lub majtkami i człowiek będzie się czuł wyalienowany, jeśli nie włoży czarnych aksamitnych fig marki English Eccentrics za 145 funtów.)
- Cześć - zawołałam podniecona, myśląc, że przyjęciowy koszmar wreszcie się skończy, bo Rebecca też powie: „Do zobaczenia w niedzielę”.
- A, cześć - odparła chłodno, nie patrząc mi w oczy. - Muszę pędzić. Strasznie się spieszę.
Kiedy wyszła ze sklepu, z głośników leciało Jingle Belis i utkwiłam wzrok w durszlaku Phillipe'a Starcka za 185 funtów, powstrzymując łzy. Nienawidzę Bożego Narodzenia. Jest zaprojektowane z myślą o rodzinie, miłości, cieple, emocjach i prezentach, więc kiedy nie masz faceta ani pieniędzy, twoja matka romansuje z poszukiwanym przez policję portugalskim przestępcą, a twoi przyjaciele nie chcą już być twoimi przyjaciółmi, masz ochotę wyemigrować do jakiegoś okrutnego muzułmańskiego kraju, gdzie przynajmniej wszystkie kobiety są traktowane jak wyrzutki społeczne. Zresztą mam to gdzieś. Spędzę weekend, słuchając muzyki poważnej i czytając książki. Może wreszcie skończę Drogę bez dna.
8.30 wieczorem.
Randka w ciemno była bardzo dobra. Wychodzę po następną butelkę wina.
11 grudnia, poniedziałek
Po powrocie z pracy zastałam na sekretarce lodowatą wiadomość: „Bridget. Mówi Rebecca. Wiem, że pracujesz teraz w telewizji. Wiem, że jesteś co wieczór zapraszana na znacznie bardziej eleganckie przyjęcia, ale z prostej grzeczności mogłabyś odpowiedzieć na zaproszenie przyjaciółki, nawet jeśli nie raczysz zaszczycić swoją obecnością jej imprezy”. Natychmiast zadzwoniłam do Rebeki, ale nikt nie podniósł słuchawki ani nie włączyła się sekretarka. Postanowiłam do niej skoczyć i zostawić list, i wychodząc, wpadłam na schodach na Dana, tego Australijczyka z dołu, z którym miziałam się w kwietniu.
- Cześć. Wesołych świąt - powiedział z obleśnym uśmiechem, stając za blisko mnie. - Znalazłaś swoją pocztę?
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Wsuwałem ci ją pod drzwi, żebyś nie musiała zbiegać rano na dół w koszuli nocnej.
Śmignęłam z powrotem na górę, podniosłam wycieraczkę, a pod nią, niczym gwiazdkowy prezent, leżała kupka kart, listów i zaproszeń zaadresowanych do mnie. Do mnie. Do mnie. Do mnie.
14 grudnia, wtorek
58,5 kg. jedn. alkoholu 2 (źle, bo wczoraj nie piłam wcale - jutro muszę wypić więcej, żeby się zabezpieczyć przed atakiem serca), papierosy 14 (źle?, a może dobrze? Już wiem: rozsądny poziom nikotyny służy zdrowiu, nie wolno tylko palić jak komin), kalorie 1500 (wspaniale), zdrapki 4 (źle, ale byłoby dobrze, gdyby Richard Branson wygrał przetarg na loterię typu non-profit), wysłane karty O, kupione prezenty O, telefony pod 1471: 5 (wspaniale).
Przyjęcia, przyjęcia! A Matt z telewizji zadzwonił właśnie z pytaniem, czy idę na wtorkowy świąteczny lunch. Niemożliwe, żebym mu się podobała - jest tyle ode mnie młodszy, że mogłabym być jego cioteczną babką - ale w takim razie, dlaczego zadzwonił do mnie do domu? I dlaczego spytał, co mam na sobie? Nie powinnam się za bardzo podniecać i pozwolić, żeby imprezowy szał i telefon jakiegoś smarkacza uderzyły mi do głowy. Już raz się sparzyłam na biurowym romansie. Muszę też pamiętać, jak się zakończyło ostatnie mizianie z małolatem - upiornym upokorzeniem: „Jesteś taka mięciutka”. Hmmm. Seksualnie obiecujący świąteczny lunch, po którym ma być dyskoteka (tak dziwacznie redaktor Finch wyobraża sobie dobrą zabawę), wymaga starannego wyboru stroju. Chyba zadzwonię do Jude.
19 grudnia, wtorek
60,5 kg (ale mam jeszcze prawie tydzień, żeby zrzucić 3 kg), jedn. alkoholu 9 (kiepsko), papierosy 30, kalorie 4240, zdrapki 1 (wspaniale), karty wysłane O, karty otrzymane 11 (ale z tego 2 od roznosiciela gazet, l od śmieciarza, l z warsztatu Peugeota i l z hotelu, w którym nocowałam na delegacji cztery lata temu. Nikt mnie nie lubi albo może w tym roku wszyscy wysyłają karty później).
9 rano.
Czuję się okropnie: mam mdłości, zgagę i kaca, a dzisiaj, jest ten dyskotekowy lunch w pracy. Nie dam rady. Załamię się pod ciężarem niewypełnionych świątecznych obowiązków, odkładanych jak powtórka do egzaminu. Nie wysłałam kart i nie kupiłam prezentów, nie licząc wczorajszych panicznych zakupów w przerwie na lunch, bo dotarło do mnie, że wieczorem u Magdy i Jeremy'ego będę się widziała z dziewczynami ostatni raz przed Gwiazdką. Nie cierpię wymieniać prezentów z przyjaciółmi, bo w przeciwieństwie do sytuacji rodzinnych nigdy nie wiadomo, kto coś ci da, a kto nic, i czy prezenty mają być symboliczne czy porządne, i w rezultacie przypomina to składanie zaklejonych kopert z ofertami przetargowymi. Dwa lata temu kupiłam Magdzie śliczny kolczyk Dinny Hall, co wprawiło ją w zakłopotanie, bo nic dla mnie nie miała. W związku z tym w zeszłym roku nie dałam jej prezentu, a ona kupiła mi drogi flakon Coco Chanel. W tym roku podarowałam jej dużą butelkę szafranowej oliwy i pseudozabytkową drucianą mydelniczkę, na co okropnie się zmieszała i zaczęła mamrotać oczywiste kłamstwa, że nie zrobiła jeszcze świątecznych zakupów. W zeszłym roku dostałam od Sharon płyn do kąpieli w butelce w kształcie świętego Mikołaja, więc wczoraj dałam jej zwyczajny żel pod prysznic z wyciągiem z alg, a wtedy ona wręczyła mi torebkę. A butelka bajeranckiej oliwy z oliwek, którą przyniosłam jako uniwersalny prezent awaryjny, wypadła mi z kieszeni płaszcza i stłukła się na dywanie z Conran Snop.
Uch! Chciałabym, żeby święta po prostu były, bez prezentów. To idiotyczne, że wszyscy wypruwają z siebie flaki i wyrzucają pieniądze na nikomu niepotrzebne rzeczy: już nie dowody uczucia, tylko podszyty egzystencjalnym lękiem haracz składany tradycji. (Hmmm. Muszę jednak przyznać, że cholernie się cieszę z nowej torebki.) Jaki ma to sens, żeby cały naród biegał przez miesiąc po sklepach w paskudnym humorze, przygotowując się do egzaminu pt. „Czy znasz cudze gusta”, który to egzamin gremialnie obleje i zostanie zasypany ohydnymi, nie chcianymi przedmiotami? Gdyby ustawowo znieść prezenty i karty, Gwiazdka jako wesołe pogańskie święto mające rozproszyć mrok długiej zimy byłaby urocza. A jeśli już rząd. Kościół, rodzice, tradycja itd. upierają się, żeby wszystko zepsuć podatkiem prezentowym, można by przynajmniej zarządzić, że każdy ma wydać 500 funtów na samego siebie, a potem rozdzielić zakupione przedmioty między krewnych i znajomych, żeby mu je zapakowali i uroczyście wręczyli, co oszczędziłoby nam tych z góry skazanych na porażkę morderczych prób odgadnięcia cudzych życzeń.
9.45 rano.
Telefon mamy.
- Kochanie, dzwonię, żeby ci powiedzieć, że postanowiłam zrezygnować w tym roku z prezentów. Ty i Jamie już wiecie, że święty Mikołaj nie istnieje, i wszyscy jesteśmy za bardzo zajęci. Będziemy się po prostu cieszyć swoim towarzystwem.
Kiedy zawsze do tej pory znajdowaliśmy prezenty od świętego Mikołaja w workach zawieszonych w nogach łóżek. Nagle świat wydał mi się ponury i szary. To już nie będzie prawdziwa Gwiazdka. Boże, czas iść do pracy. Nie wypiję na disco-lunchu ani kropli alkoholu, będę odnosić się do Matta po koleżeńsku, wyjdę o 3.30 i załatwię karty świąteczne.
2 w nocy.
Było super - wszyscy piją na biurowych przyjęciach świąt. Starsznie śpiąca, nie bdę się rozbrać.
20 grudnia, środa 5.30 rano.
O Boże! O Boże! Gdzie ja jestem?
21 grudnia, czwartek
58,5 kg (jestem tak przeżarta, że wcale się nic zdziwię, jeśli schudnę w trakcie świąt - od świątecznego obiadu wzwyż na pewno wypada już odmawiać poczęstunku, tłumacząc się przejedzeniem). Od dziesięciu dni funkcjonuję na ciągłym kacu i bez porządnych gorących posiłków. Boże Narodzenie przypomina wojnę. Na Oxford Street czuję się jak na linii frontu i marzę o tym, żeby znalazł mnie Czerwony Krzyż. Aaaaa... Jest dziesiąta rano. Nie kupiłam prezentów. Nie wysłałam kart. Muszę iść do pracy. Do końca życia nie wypiję kropli alkoholu. Aaaa - telefon polowy. Grr! Dzwoniła mama, ale miałam uczucie, że to Goebbels, chcący mnie pogonić do inwazji na Polskę.
- Kochanie, dzwonię, żeby spytać, o której godzinie przyjedziesz do nas w piątek.
Mama, z oszałamiającą brawurą, zaplanowała sentymentalne rodzinne święta, podczas których będą z tatą udawać „dla dobra dzieci” (tzn. mnie i Jamiego, który ma trzydzieści siedem lat), że cały zeszły rok w ogóle się nie zdarzył.
- Mamo, już ci mówiłam, że nie przyjadę w piątek, przyjadę w Wigilię. Pamiętasz nasze rozmowy na ten temat? Tę pierwszą, jeszcze w sierpniu?
- Nie bądź niemądra, kochanie. Nie możesz przez cały weekend siedzieć sama w mieszkaniu, kiedy są święta. Co będziesz jadła?
Grr! Nie znoszę takiego podejścia. Jakbym tylko dlatego, że nie mam męża, nie miała też domu, przyjaciół ani obowiązków, i wyłącznie z ohydnego egoizmu nie chciała przez całe święta być do dyspozycji reszty świata, spać w śpiworze wygięta w chińskie osiem na podłodze cudzej sypialni, obierać brukselki dla pięćdziesięciu osób i „odzywać się grzecznie” do zboczeńców ze słowem „wujek” przed imieniem, gapiących się bezczelnie na mój biust. Natomiast mój brat może robić, co mu się żywnie podoba, z błogosławieństwem całej rodziny, bo jest w stanie wytrzymać pod jednym dachem z entuzjastką weganizmu i tai chi. Szczerze mówiąc, wolałabym podpalić moje mieszkanie, niż spędzić w nim pięć minut z Beccą. Nie mogę uwierzyć, że moja matka nie jest wdzięczna Markowi Darcy'emu za to, że wyciągnął ją z tej kabały. Przeciwnie, ponieważ Mark kojarzy jej się z tematem zakazanym, czyli wielkim przekrętem „time-share”, zachowuje się tak, jakby w ogóle nie istniał. Podejrzewam, że sam sięgnął do kieszeni, żeby wszyscy odzyskali swoje pieniądze. Bardzo miły i dobry człowiek. Za dobry dla mnie, najwyraźniej. Boże, muszę posłać łóżko. Okropnie się śpi na gołym materacu. Ale gdzie jest pościel? Szkoda, że nie mam nic do jedzenia.
22 grudnia, piątek
Teraz, kiedy święta za pasem, zaczęłam myśleć z sentymentem o Danielu. Nie mogę uwierzyć, że nie dostałam od niego karty (co prawda, sama jeszcze żadnych nie wysłałam). Wydaje mi się dziwne, że byliśmy ze sobą tak blisko w ciągu roku, a teraz zupełnie nie mamy kontaktu. Bardzo smutne. Może Daniel jest ortodoksyjnym żydem? Może Mark Darcy zadzwoni jutro, żeby życzyć mi wesołych świąt?
23 grudnia, sobota
59 kg, jedn. alkoholu 12, papierosy 38, kalorie 2976, krewni i znajomi, którzy pamiętali o mnie w tej świątecznej porze 0.
6 wieczorem.
Bardzo się cieszę, że postanowiłam być świętującym samotnie wolnym strzelcem jak księżna Diana.
6.05.
Ciekawe, gdzie są wszyscy? Pewnie ze swoimi drugimi połowami albo pojechali do rodzin. Mniejsza z tym, mogę wreszcie zrobić parę rzeczy... Albo mają własne rodziny. I dzieci. Pulchniutkie maleństwa w piżamkach, z różowymi policzkami, podniecone widokiem choinki. Albo wszyscy są na jakimś wielkim przyjęciu, na które ja jedna nie zostałam zaproszona. Mniejsza z tym, mam co robić.
6.15.
Mniejsza z tym. Już tylko godzina do Randki w ciemno.
6.45.
Boże, jestem taka s a m o t n a. Nawet Jude o mnie zapomniała. A wydzwaniała cały tydzień, w panice, co kupić Podłemu Richardowi. Nie mogło to być nic drogiego, bo jeszcze by pomyślał, że traktuje ich związek zbyt poważnie albo że chce pozbawić go męskości (moim zdaniem bardzo dobry pomysł); ani nic z ubrania, bo jeszcze by nie trafiła w jego gust albo przypomniała mu o jego poprzedniej dziewczynie. Podłej Jilly (do której Podły Richard nie chce wrócić, ale udaje, że nadal ją kocha, żeby nie musieć kochać Jude - kretyn). Stanęło na whisky, ale z jakimś dodatkiem, żeby prezent nie wydał się zbyt tani i anonimowy - na przykład whisky plus tangerynki i czekoladowe monety, w zależności, czy Jude uzna ideę prezentów gwiazdkowych za sentymentalną do obrzydzenia czy za przerażająco elegancką w swym postmodernizmie.
7.00.
Alarm: telefon zapłakanej Jude. Przyjdzie do mnie. Podły Richard wrócił do Podłej Jilly. Jude wini prezent. Dobrze, że zostałam w domu. Jestem emisariuszką Dzieciątka Jezus pomagającą ofiarom samozwańczych Herodów, np. Podłego Richarda. Jude będzie u mnie o 7.30.
7.15.
Cholera. Straciłam początek Randki w ciemno, bo Tom zadzwonił, że chce przyjść. Jerome, pogodziwszy się z nim po operacji plastycznej, znów puścił go kantem i wrócił do swojego poprzedniego chłopaka, który jest chórzystą w „Cats”.
7.17.
Przyjdzie Simon. Jego dziewczyna wróciła do męża. Dobrze, że zostałam w domu i mogę przyjmować porzuconych przyjaciół niczym królowa serc albo Armia Zbawienia. Ale taka już jestem: lubię kochać innych.
8.00.
Hura! Świąteczny cud. Przed chwilą zadzwonił Daniel.
- Jonesz - wybełkotał. - Kocham cię, Jonesz. Popełniłem okropny błąd. Głupia Szuki jeszt z plasztiku. Piersi wciąż wszkazują północ. Kocham cię, Jonesz. Przyjdę szprawdzić Jak się ma twoja szpódnica. Daniel.
Cudowny, nieporządny, seksowny, fascynujący i zabawny Daniel. Północ. Grr! Żadne z nich nie przyszło. Podły Richard zmienił zdanie i wrócił do Jude, podobnie jak Jerome do Toma i dziewczyna Simona do Simona. To tylko ckliwy Dickensowski Duch Minionych Wigilii przypomniał wszystkim o byłych partnerach. A Daniel? Zadzwonił o dziesiątej.
- Słuchaj, Bridge. Wiesz, że w sobotę wieczorem zawsze oglądam piłkę nożną. Mogę wpaść jutro przed meczem?
Fascynujące? Szalone? Zabawne?
1 w nocy.
Zupełnie sama. Miniony rok był jednym wielkim fiaskiem.
5 rano.
Mniejsza z tym. Może samo Boże Narodzenie nie będzie takie straszne. Może mama i tata wyjdą rano z sypialni, trzymając się za ręce, cali rozpromienieni, pijani seksem, i powiedzą: „Dzieci, mamy dla was radosną nowinę”, i będę mogła być druhną na ceremonii odnowienia przysięgi małżeńskiej.
24 grudnia, sobota: Wigilia
59 kg, jedn. alkoholu: l marny kieliszek sherry, papierosy 2, ale żadna przyjemność, bo za oknem, kalorie: pewnie l milion, liczba ciepłych świątecznych myśli: 0.
Północ.
Bardzo skołowana w kwestii tego, co jest, a co nie jest rzeczywistością. W nogach mojego łóżka dynda poszewka na poduszkę zawieszona tam przez mamę („,Zobaczmy, czy przyjdzie święty Mikołaj”), w tej chwili pełna prezentów. Mama i tata, którzy są w separacji i zamierzają się rozwieść, śpią w jednym łóżku. Natomiast mój brat i jego dziewczyna, którzy mieszkają razem od czterech lat, śpią w oddzielnych pokojach. Powody tej sytuacji są niejasne, chyba, że chodzi o to, żeby nie zdenerwować babci, która a) jest nienormalna i b) jeszcze nie przyjechała. Z realnym światem wiąże mnie tylko upokorzenie ponownego spędzania wigilijnej nocy w pojedynczym łóżku w domu moich rodziców. Może w tym momencie tata wchodzi na mamę? Fuj, fuj. Nie, nie. Dlaczego umysł zrodził taką myśl?
25 grudnia, poniedziałek
59,5 kg (Boże, zmieniłam się w świętego Mikołaja, świąteczny pudding albo coś w tym rodzaju), jedn. alkoholu 2 (olbrzymi sukces), papierosy 3 (jak wyżej), kalorie 2657 (głównie sos do pieczeni), idiotyczne prezenty gwiazdkowe 12, prezenty gwiazdkowe mające jakikolwiek sens O, filozoficzne refleksje na temat znaczenia dziewictwa NMP O, liczba lat, odkąd sama straciłam dziewictwo, hmmm. Kiedy spełzłam na dół, z nadzieją, że nie czuć ode mnie papierosów, mama i Una rozmawiały o polityce, robiąc krzyżyki na głąbach brukselki.
- Tak, uważam, że ten jak-mu-tam jest bardzo dobry.
- No pewnie, przecież obszedł ten jak-go-tam-zwał paragraf, chociaż nikt nie sądził, że mu się uda.
- Ale musimy uważać, bo może nam się trafić jakiś wariat w rodzaju tego jak-mu-tam, który szefował górnikom. Wiesz co? Po wędzonym łososiu zawsze mi się odbija, zwłaszcza jeśli zjem przedtem dużo orzechów w czekoladzie. O, dzień dobry, kochanie - powiedziała mama, raczywszy mnie zauważyć. - W co chcesz się ubrać?
- W to - mruknęłam ponuro.
- Nie bądź niemądra, Bridget, nie możesz tak chodzić w pierwszy dzień świąt. Pójdziesz do pokoju przywitać się z wujkiem Geoffreyem, zanim się przebierzesz? - powiedziała tym specjalnym, radosnym tonem pt. „Czy wszystko nie jest super?”, który tak naprawdę znaczy: „Rób, co mówię, bo natrę ci twarz maggi”.
- Cześć, Bridget! Jak tam twoje sprawy sercowe? - zapiszczał Geoffrey, fundując mi jeden ze swoich specjalnych uścisków, po czym cały poróżowiał i podciągnął sobie spodnie.
- W porządku.
- Więc nadal nie masz chłopaka? Uch! Co my z tobą zrobimy?
- Czy to herbatnik w czekoladzie? - spytała babcia, patrząc na mnie.
- Wyprostuj się, kochanie - syknęła mama. Boże, ratuj. Chcę wrócić do domu. Chcę odzyskać moje życie. Nie czuję się jak osoba dorosła, czuję się jak nastolatka, która wszystkich irytuje.
- Kiedy masz zamiar urodzić dzieci, Bridget? - spytała Una.
- Spójrzcie, penis - powiedziała babcia, podnosząc do góry olbrzymią tubę dropsów.
- Idę się przebrać! - zawołałam, uśmiechając się obłudnie do mamy, pobiegłam na górę do sypialni, otworzyłam okno i zapaliłam Silk Cuta. Po chwili zauważyłam Jamiego w oknie piętro niżej, również z papierosem. Dwie minuty później otworzyło się okno łazienki i wychynęła z niego kasztanowata głowa kolejnego palacza - mojej cholernej matki.
12.30.
Wymiana prezentów była koszmarem. Zawsze taktownie pokrywam niezadowolenie radosnym piskiem, przez co z każdym rokiem dostaję więcej obrzydów. I tak Becca - która, kiedy pracowałam w wydawnictwie, dawała mi coraz bardziej paskudne komplety szczotek do ubrania, łyżek do butów i ozdób do włosów w kształcie książek - w tym roku uszczęśliwiła mnie magnesem lodówkowym w kształcie klapsa. Od Uny, która nie umie pozostawić bez gadżetu żadnej kuchennej czynności, dostałam zestaw otwieraczy do słoików. A mama, która poprzez prezenty stara się upodobnić moje życie do swojego, podarowała mi wolnowar dla jednej osoby. „Musisz tylko przed wyjściem do pracy zrumienić mięso i dołożyć jakąś jarzynę”. (Czy nie wie, że w niektóre ranki trudno jest nalać sobie szklankę wody i nie zwymiotować?)
- Spójrzcie, to nie penis, to herbatnik- powiedziała babcia.
- Chyba trzeba przecedzić ten sos - zawołała Una, wychodząc z kuchni z rondlem w ręku. O nie. Tylko nie to. Proszę, tylko nie to.
- Nie sądzę, kochanie - syknęła morderczo mama przez zaciśnięte zęby. - Próbowałaś go zamieszać?
- Nie pouczaj mnie, Pam - odparła Una ze złowrogim uśmiechem. I zaczęły zataczać krąg jak zapaśnicy. Scena z sosem powtarza się co roku, ale tym razem została litościwie przerwana: rozległ się głośny trzask i ktoś wpadł do pokoju przez okno balkonowe. Julio. Wszyscy zamarli, a Una wrzasnęła.
Julio był nie ogolony i trzymał w ręku butelkę sherry. Podszedł chwiejnym krokiem do taty i wyprostował się.
- Spisz z moją kobietą.
- Wesołych świąt - powiedział tata. - Może sherry? A, już pan ma. Doskonale. Kawałek keksu?
- Śpisz - powtórzył groźnie Julio - z moją kobietą.
- Ale z niego macho, ha, ha, ha - powiedziała kokieteryjnie mama, kiedy wszyscy wpatrywali się w Julia z przerażeniem. Dotąd zawsze widywałam go przesadnie odpicowanego i z pederastką w dłoni. Teraz był wściekły, pijany, zapyziały - szczerze mówiąc, właśnie na takich mężczyzn zawsze lecę. Nic dziwnego, że mama robiła wrażenie bardziej podnieconej niż zawstydzonej.
- Julio, ty nicponiu - zagruchała.
O Boże, pomyślałam, nadal jest w nim zakochana.
- Spisz z nim - powiedział Julio, po czym splunął na chiński dywan i pobiegł na górę, a mama za nim, ćwierkając do nas przez ramię:
- Mógłbyś pokroić mięso, tatusiu? I niech wszyscy usiądą.
Nikt się nie ruszył.
- Uwaga - odezwał się tata poważnym, męskim i pełnym napięcia głosem. - Na górze jest niebezpieczny przestępca, który wziął Pam jako zakładniczkę.
- Moim zdaniem nie miała nic przeciwko temu - pisnęła babcia, odzyskawszy jasność umysłu na krótką, ale najmniej odpowiednią chwilę. - Patrzcie, w daliach jest herbatnik.
Spojrzałam w okno i omal nie wyskoczyłam ze skóry. Mark Darcy przeciął trawnik i zwinnie jak małolat wsunął się przez okno do pokoju. Był spocony, brudny, potargany i w rozpiętej koszuli. Ding-dong!
- Zachowajcie spokój, jakby wszystko było normalnie - powiedział półgłosem. Byliśmy tak oszołomieni, a on tak cudownie władczy, że posłuchaliśmy go niczym zahipnotyzowane zombie.
- Mark - wyszeptałam, podchodząc do niego z rondlem z sosem. - Co ty mówisz? Nic nie jest normalnie.
- Na zewnątrz czeka policja, ale Julio może stawiać opór. Gdyby udało nam się ściągnąć twoją mamę na dół, mogliby po niego iść.
- Dobrze. Zostaw to mnie - odparłam i podeszłam do podnóża schodów. - Mamo! - wrzasnęłam. - Nie mogę znaleźć podkładek pod talerze.
Wszyscy wstrzymali oddech. Żadnej odpowiedzi.
- Spróbuj jeszcze raz - szepnął Mark, patrząc na mnie z podziwem.
- Niech Una odniesie sos do kuchni - syknęłam.
Mark przekazał jej rondel i podniósł kciuk do góry. Odpowiedziałam mu tym samym gestem i odchrząknęłam.
- Mamo? - zawołałam ponownie. - Nie wiesz, gdzie jest sitko? Una niepokoi się o sos.
Dziesięć sekund później mama zbiegła po schodach i wpadła do pokoju, wyraźnie zarumieniona.
- Podkładki są w uchwycie na ścianie, ty gapo. Co Uha zrobiła z sosem? Uch! Będziemy musieli użyć maggi!
Zanim jeszcze skończyła mówić, na schodach zadudniły kroki i po chwili dobiegły nas z góry odgłosy szarpaniny.
- Julio! - wrzasnęła mama i rzuciła się do drzwi, ale stał w nich śledczy, którego pamiętałam z komisariatu.
- Zachowajcie państwo spokój - powiedział. - Panujemy nad sytuacją.
Mama wydała kolejny okrzyk, gdy Julio, przykuty kajdankami do młodego policjanta, pojawił się w korytarzu i został błyskawicznie wyprowadzony za drzwi. Patrzyłam, jak mama wraca do równowagi i rozgląda się po pokoju, oceniając sytuację.
- Bogu dzięki, że udało mi się uspokoić Julia - powiedziała wesoło po dłuższej chwili. - Co za historia! Nic ci nie jest, tatusiu?
- Mamusiu - odparł tata - masz bluzkę na lewą stronę.
Wpatrywałam się w nich z uczuciem, że cały mój świat legł w gruzach, aż nagle ktoś ścisnął moje ramię.
- Chodź - powiedział Mark Darcy.
- Co? - zapytałam.
- Nie mówi się „co”, Bridget, tylko „słucham” - syknęła mama.
- Pani Jones - odezwał się Mark stanowczym tonem. - Zabieram stąd Bridget, żeby uczcić to, co jeszcze zostało z narodzin Dzieciątka Jezus.
Wzięłam głęboki oddech i chwyciłam wyciągniętą do mnie dłoń Marka Darcy'ego.
- Życzę wszystkim wesołych świąt - powiedziałam z łaskawym uśmiechem. - Do zobaczenia na noworocznym indyku curry.
A oto, co było dalej:
Mark Darcy zabrał mnie do Hintlesham Hali na szampana i późny świąteczny lunch, który był świetny. Najbardziej podobało mi się to, że pierwszy raz w życiu polewałam świątecznego indyka sosem, nie musząc rozstrzygać, czy lepiej go zamieszać czy przecedzić. Spędzanie Bożego Narodzenia bez mamy i Uny było dziwnym i cudownym przeżyciem. Z Markiem Darcym rozmawiało mi się nadspodziewanie łatwo, zwłaszcza że musiał mi wyjaśnić kulisy akcji „Julio”. Okazało się, że Mark spędził sporo czasu w Portugalii, bawiąc się w prywatnego detektywa. Wytropił Julia w Funchal na Maderze i wyciągnął z niego, gdzie są pieniądze, ale ani prośbą, ani groźbą nie mógł go nakłonić, żeby je zwrócił.
- Teraz będzie musiał - powiedział Mark z uśmiechem. Jest naprawdę uroczy oraz piekielnie inteligentny.
- Jak to się stało, że wrócił do Anglii?
- Wybacz, że posłużę się frazesem, ale odkryłem jego piętę achillesową.
- Co?
- Nie mówi się „co”, Bridget, tylko „słucham” - odparł, a ja zachichotałam. - Zrozumiałem, że chociaż twoja matka jest najbardziej nieznośną kobietą na świecie, Julio ją kocha. Naprawdę ją kocha.
Cholerna mama, pomyślałam. Dlaczego to ona, a nie ja, jest boginią seksu, której nikt nie może się oprzeć? Może jednak powinnam iść do kolorystki.
- I co zrobiłeś? - spytałam, szczypiąc się, żeby nie zacząć krzyczeć: „A co ze mną? Dlaczego mnie nikt nie kocha?”
- Powiedziałem mu tylko, że twoja mama spędzi święta z twoim tatą i że, niestety, będą spali w jednym łóżku. Coś mi mówiło, że jest na tyle szalony i na tyle głupi, żeby spróbować... popsuć im te plany.
- Skąd wiedziałeś?
- Intuicja. Normalne w moim zawodzie.
Boże, jest wspaniały.
- Ale zadałeś sobie tyle trudu, zaniedbałeś pracę i w ogóle. Dlaczego to wszystko robiłeś?
- Bridget - powiedział. - Czy to nie jest oczywiste?
O Boże.
Kiedy poszliśmy na górę, okazało się, że wynajął apartament. Był fantastyczny, bardzo elegancki, z mnóstwem bajerów, którymi zaraz zaczęliśmy się bawić, i wypiliśmy następnego szampana, i Mark opowiedział mi, jak bardzo mnie kocha: szczerze mówiąc, mniej więcej w takich słowach, jakich zawsze używał Daniel.
- To dlaczego nie zadzwoniłeś do mnie przed świętami? - spytałam podejrzliwie. - Zostawiłam ci dwie wiadomości.
- Nie chciałem z tobą rozmawiać, póki nie skończę tej sprawy. A poza tym myślałem, że ci się nie podobam.
- Co?
- No wiesz. Wystawiłaś mnie do wiatru, bo suszyłaś włosy? A kiedy cię pierwszy raz spotkałem, miałem na sobie ten idiotyczny sweter i skarpetki w trzmiele, które dostałem od ciotki, i zachowywałem się jak kompletny kretyn. Sądziłem, że uznałaś mnie za przerażającego nudziarza.
- To prawda, ale...
- Co?
- Czy nie chciałeś powiedzieć „słucham”?
Wtedy wyjął mi kieliszek z dłoni, pocałował mnie i powiedział: „Nie, Bridget Jones, nie będę cię dłużej słuchał”, a potem wziął mnie na ręce, zaniósł do sypialni (gdzie było łóżko z baldachimem!) i zrobił ze mną takie rzeczy, że ilekroć zobaczę w przyszłości sweter w romby, będę się palić ze wstydu.
26 grudnia, wtorek 4 rano.
Wreszcie zrozumiałam, w jaki sposób można osiągnąć szczęście z mężczyzną, i z głębokim żalem, wściekłością oraz przytłaczającym poczuciem przegranej muszę wyrazić ten sekret słowami cudzołożnicy i wspólniczki przestępcy: „Nie mów »cóż, kochanie, i słuchaj mamy”.
Styczeń-grudzień. Podsumowanie
Jednostki alkoholu: 3836 (kiepsko).
Papierosy: 5277.
Kalorie: 11 090 265 (obrzydliwość).
Jednostki tłuszczu ok. 3457 (idea ohydna pod każdym względem).
Przyrost wagi: 32 kg.
Ubytek wagi: 32,5 kg (wspaniale).
Trafione numery totolotka: 42 (bdb).
Nie trafione numery totolotka: 387.
Całkowite wydatki na zdrapki: 98 funtów.
Całkowity przychód ze zdrapek: 110 funtów.
Całkowity dochód ze zdrapek: 12 funtów (Hura! Pokonałam system, wspierając jednocześnie szlachetne cele).
Telefony pod 1471: sporo.
Walentynki: l (bdb).
Karty świąteczne: 33 (bdb).
Dni bez kaca: 114 (bdb).
Faceci: 2 (ale drugi dopiero od sześciu dni).
Mili faceci: l.
Liczba dotrzymanych postanowień noworocznych: l (bdb).
Zrobiłam wspaniałe postępy!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group. Theme Designed By ArthurStyle
|
|
|
|
|
|